poniedziałek, 23 czerwca 2014

Co pije Ojciec Mateusz?

Jestem już po wakacjach, za kilka dni relacja z wyjazdu na Sycylię, ale teraz krótki wpis o Sandomierzu. Pojechałem tam na Czas Dobrego Sera (czyli IV Ogólnopolski Festiwal Nieskończonych Form Mleka, nazwa mocno na wyrost), dwudniowa impreza na rynku jest w zasadzie niewielkim targiem produktów regionalnych. Dziesięć stoisk producentów sera, cztery winnice, cydr Ignaców, soki Maurera, miody Jarosa, browar Cornelius – i tyle. Skoro niecałe dwie godziny wystarczyły na zwiedzenie stoisk i zakupy, to miałem dużo czasu na przetestowanie sandomierskiego wyszynku. Byłem w około 10 miejscach, to co najmniej połowa barów, kawiarni i restauracji położonych na starówce. Mieszkaniec dużych miast jest rozpuszczony rosnąca modą na różne kulinarne przybytki – od foodtrucków (fe, chyba jadłobusów!) po restauracje z gwiazdkami Michelina, a wśród nich dużo miejsc, gdzie można wypić coś mocniejszego i  zagryźć to smaczną przekąską. Ta moda do Sandomierza nie dotarła, podejrzewam, że wymusił to turystyczny klient, taki, który wpada tam na obiad i znika na zawsze. Klient lokalny nie żywi się na starówce i koło się zamknęło. A efektem tego jest porażka. Dwa jej przykłady to Flisak i Pod Ciżemką – ale wybrane tylko dlatego, że miejsca te zwyciężyły w konkursie pt. zakąska. Otóż w pozostałych lokalach po prostu nie ma zakąsek. Do każdego kieliszka możecie sobie zamówić obiad (przemilczę standardowe menu, żebyście dotrwali do końca wpisu), czyli do butelki możecie zamówić 10 lub 12 i pół obiadu. Flisak miał zakąskę – śledzia w dwóch wersjach. W oleju był starym zwiędłym kawałkiem śledzia w starym śmierdzącym oleju. W śmietanie był starym zwiędłym kawałkiem śledzia w niezłej i raczej świeżej śmietanowej pierzynce. Wódki krajowej nie było, była zagraniczna, w 50-tkach (sukces!), ale zabrakło kieliszków, więc nalewana była w kieliszki 25-gramowe. Na zdjęciu widać jak wyglądała realizacja zamówienia. Dałem Sandomierzowi jeszcze jedną szansę i Pod Ciżemką zamówiłem śledzia „trzy smaki”. To są trzy identyczne kawałki starego zwiędłego śledzia z trzema dodatkami. Przebojem była cebula – smażona (!), stara, wyglądała jakby ktoś zdjął ją z kotleta, którego nie dojadł klient trzy dni temu. Były buraczki (poznałem wyłącznie po kolorze) i coś trzeciego, ale to nie miało koloru, a smakowało jak śledź, wiec nie wiem co to było. Jeden rodzaj polskiej wódki, za to nalewanej do 40-tek. Żeby być sprawiedliwym, był też tatar, świeży, spory, w cenie przeciętnego obiadu. Byłem bliski kupienia w sklepie spożywczym lokalnego smalcu, zrobienia sobie z nim kanapek i spożycia tego gdzieś na ławce. Ale po prostu poszedłem do lodziarni, zamówiłem czystą wódkę z tonikiem i tak przetrwałem. Koszmar.
PS. Miód Sandomierski jest tak naprawdę miodem od Jarosa tylko z ceną dwukrotnie wyższą, jedynym lokalnym trunkiem są wina, w tym słynne już z Winnicy Płochockich. Butelki do nabycia w kilku sklepach, cena 50 zł.

środa, 4 czerwca 2014

Co piją na Majdanie

Jak pomóc Ukrainie i Ukraińcom? Minister Sikorski przebąkuje o zniesieniu wiz. Znam rozwiązanie prostsze, a zadowolonych będzie zresztą więcej. Zlikwidować korupcję po polskiej stronie granicy. Niech celnicy hurtowo pobierający od Ukraińców po 25$ zostaną przesunięci do bardziej odpowiedzialnych zadań, można ich zresztą przebrać w mundury rosyjskie i zrzucić z samolotów w centrum Kijowa. Zadowoleni będą Ukraińcy przekraczający granicę, obywatele IIPRL, bo ich granica stanie się szczelniejsza (choć może palacze kontrabandy nie będą tak zadowoleni), oraz mieszkańcy UE, bo odzyskają spory kawałek swojej granicy lądowej. O korupcji w urzędach konsularnych przemilczę, przecież piszemy tu o rzeczach przyjemnych. Ukraińcy tęsknią za Polską, bo tu korupcja jest dwa razy mniejsza (celnik ukraiński bierze 50$), a my możemy być dumni, bo po 25 latach od czegoś tam (nie wiem czego, informacje są sprzeczne) mamy korupcję mniejszą niż na Ukrainie. Co prawda dystans się zmniejsza, ale w produkcji czekoladowych orłów jesteśmy na pierwszym miejscu.
Nie jesteśmy niestety na żadnym jeśli chodzi o produkcję wódki. Królują stare marki (część wymarła), ale ich jakość niska (przy biedronkowej cenie trudno się dziwić), nowe produkty pojawiają się tylko na wysokich półkach – jak np. U’luvka. W tym czasie Ukraińcy zaleli rynek światowy wódkami Nemiroff, a potem Chortyca (średniej jakości, ale lepszymi od polskich). Ja zarekomenduje Pierwak – wódkę żytnią. Charakterystyczna kwadratowa butelka zamykana jak oranżada, coś à la krachla. Jeśli nazwa nie wystarczy, to na etykiecie jest duży napis „pierszowo peregonu”. To raczej na skalę przemysłową niemożliwe, ale diabeł tkwi w szczegółach. Otóż jest to mieszanka spirytusu luks, spirytusu zbożowego z pierwszej destylacji i spirytusu z miodu lipowego. Niezły miks, ale się sprawdza – wódka jest smaczna, z bardzo wyraźnym aromatem zbożowym. No i jaka przyjemność z lektury kontretykiety – nie zawiera GMO (tu niestety przegrywamy konkurencje z Ukrainą w kwestii podawania tej informacji), podana jest wartość kaloryczna, zawartość białka, tłuszczu i węglowodanów, jest data przydatności do spożycia, temperatura przechowywania i lista osób, którym odradza się spożycie: młodzież do 18-tego roku, kobiety w ciąży, w podeszłym wieku, sportowcy, alergicy, osoby z przeciwwskazaniami o charakterze medycznym i zawodowym. Nie załapałem się na szczęście do żadnej kategorii.