piątek, 27 kwietnia 2012

Zapuszkowany (o zawartości toniku w toniku)


Jeden z komentatorów polecał drinki w puszkach z zawartością oryginalnych spirytualiów – tzw. alkopopy lub RTD (rea-dy to drink) – więc człowiek-pijak się wykosztował i kupił sobie trzy. Gordon’s Gin z tonikiem, Jack Daniel’s z colą i tenże z ginger ale. Wpierw uwaga o cenach –puszki kosztowały w Tesco ok. 6 zł, co daje około stu złotych za butelkę alkoholu, a więc dość dużo (piekielnie dużo!). Ale w sklepach, w których kupuje Jarosław Kaczyński, cena za puszkę to 9,60, więc Jack Daniel’s nabiera wartości średniego malta. No to może dodatek był wart tej ceny. Okazuje się, że tonic i cola nie są firmowe, to jakieś totalne zlewki, psują smak całego drinka i czynią go ledwie pijalnym. Prawdopodobnie koszt licencji na Coca-Colę albo tonic Schweppesa był nie do uniesienia przez producentów i wyszło jak wyszło. Dla chętnych najprostsza recepta na świecie – kupujecie Gordon’sa i butelkę tonicu Schweppesa albo Jacka Daniel’sa i butelkę Coca-Coli, mieszacie, ewentualnie trochę lodu i jesteście kilka dych do przodu – plus smak bez niemiłych niespodzianek. Odpowiednik trzeciej puszki można uzyskać dodając klasyczne ginger ale –  np. Schweppesa –  ale czy są one dostępne w Polsce, człowiek-pijak nie wie.
Na puszce z Gordon’sem podana jest cena za zwrot puszki (w skandynawskich koronach). Niestety nie udało się jej wyegzekwować w warszawskim Tesco. W ofercie są jeszcze puszki z wódką Finlandia wymieszaną z sokami owocowymi, których nie będzie tak łatwo uzyskać w sposób naturalny, bo te mieszanki są gazowane, więc nie wystarczy po prostu zmieszać wódkę z sokiem (a raczej napojem). Potrzebny jest jeszcze syfon do wody – na Allegro od 150 zł.
Jak podała prasa te puszkowe wynalazki cieszą się u nas coraz większą popularnością, co zgodne jest z drugim prawem człowieka-pijaka, które brzmi identycznie jak prawo Kopernika-Greshama (oczywiście z zamianą pieniądza na alkohol).
Niealkoholowy dodatek to ważny składnik mieszanki. Weźmy taki tonik. Angielsko-indyjski wynalazek mający ułatwiać przyswojenie chininy, stał się najpopularniejszym dodatkiem do ginu – podobno większość produkcji Schweppesa spożywana jest w ten sposób. Onegdaj główny jego konkurent – coca-colowy tonik Kinleys – zamiast chininy zawierał wyłącznie kwasek cytrynowy i tę różnicę było czuć aż zbyt wyraźnie. Teraz Kinleys dumnie głosi na etykiecie, że chininę posiada – i tak jak Schweppes, nie głosi ile jej posiada. Zgodnie z polskimi przepisami powinno jej być tam zero, bo nie zezwalają one na dodawanie chininy do produktów spożywczych – jej nadmiar działa jak narkotyk, stąd niepokój o nasze zdrowie. Na szczęście Polska jest bardziej krajem lewa niż prawa, więc chinina jest. Na nieszczęście polski konsument woli płyny słodkie i tanie, więc tonik jest jedynym dobrym produktem Schweppesa na naszym rynku, zniknął z niego bitter lemon, nie było chyba nigdy american ginger ale, pozostały za to niepijalny citrus mix oraz słabo pijalny i przesłodzony lemon. Ale nie jesteśmy znowu tak mało wymagający – większość toników Schweppesa sprzedawanych na świecie to właśnie wersja dla niewymagających – wersja brytyjska zawiera tylko 51 g cukru na litr (europejska aż 87 g) i jest zdecydowanie bardziej gorzka (chininowa?). W UK producentem Schweppesa jest Coca-Cola, ale ta sama firma produkuje go np. w Danii i tam jest słodki na modę kontynentalną. A znowuż w Polsce producentem jest Pepsi i jest tak samo słodki jak duński – wiec to nie kwestia producenta, prawdopodobnie wersja z wysp jest najbliższa indyjskiemu oryginałowi.
A człowiek-pijak wie to stąd, bo nie miesza trunków z dodatkami, tylko wypija je osobno. Czego i wam życzy.
PS. Człowiek-pijak przeprasza IIIPRL za krytykę, chinina jest dozwolona w produktach spożywczych, ograniczenie dotyczy tylko obowiązku informowania o jej obecności. Przepis, na który powoływał się człowiek-pijak musiał być tak stary jak on, więc śladu po nim w sieci nie ma. Chininę - a dokładnie wodorocośtam chininy - można poznać po świeceniu w promieniach UV. Wystarczy niebieska świetlówka, a wasz tonik będzie iluminował.
PS2. Ale coś jest na rzeczy - też z wiki. Przy okazji zdjęcie świecącego toniku.
PS3. Następny wpis w takim razie będzie pochwałą przepisów IIIPRL. Już wkrótce!

piątek, 20 kwietnia 2012

„Znowu mam doła” (przy wyrzucaniu butelek)

Człowiek-pijak chciałby uszczęśliwić ludzkość informacjami o dobrych cenach na dobre alkohole, ale na razie wyrzucił opróżnione butelki i nie znalazł powodu do dobrych wiadomości. W desperacji pojedzie chyba do dawno nieodwiedzanego Makro (teraz otwarte 24/7!), może tam się coś atrakcyjnego nawinie. Niestety polskie przepisy dotyczące alkoholu napisane były w głębokiej komunie, a że jest to ulubiony okres historyczny obecnych polityków, więc w sieci nie można sprawdzić co wysokoprocentowego (i nisko też) oferują sklepy. Wyjątkiem są internetowe sklepy spożywcze, ale one mają kiepski wybór i zdecydowanie zawyżone ceny. Zresztą to ogólna zasada (siódme prawo człowieka-pijaka): „po wejściu do netu cena butelki wzrasta o co najmniej 20%”.
Sieci takie jak Lidl czy Tesco w ogóle nie umieszczają w internecie pełnej oferty, a przepisy zabraniają reklamowania alkoholu w gazetkach – Tesco obchodzi ten zakaz wysyłając njusleter. Żeby obejrzeć gazetkę Makro trzeba podać numer karty klienta. Dla porównania kraje skandynawskie, robiące wszystko by zniechęcić konsumenta do spożycia alkoholu, w sieci umieszczają pełną ofertę swoich sieci sklepów monopolowych. Na całym świecie w gazetkach Lidla są reklamy alkoholu – tylko w nie w III PRL-u. Co prawda dzięki temu blog człowieka-pijaka ma już średnio dziesięć odsłon dziennie (kiedyś miał tyle miesięcznie), ale gdy spojrzeć na zadawane pytania, to odpowiedź na 90% powinna być jedna – „cena 35 zł, nie nadaje się do picia, lepiej nie wylewać do zlewu”.

środa, 4 kwietnia 2012

Krótki tekst o kupowaniu (w Kauflandzie i nie tylko)

Zachęcony przez czytelnika człowiek-pijak był już w Kauflandzie i nabył tam 999. Ale się spieszył i obiecał sobie wrócić i kupić żelki firmy Kaufland. No i oczywiście uważniej przyjrzeć się działowi alkoholowemu. Ale zanim tam wrócił, to odwiedził Biedronkę, kupił prosto z kartonu Stocka 84 za 39,99, za to nie kupił win słynnych portugalskich, bo ich tam nie było. A potem wrócił do Kauflandu. A tam niespodzianka. Nie z kartonu, ale prosto z półki 0,7 l Stocka 84 w cenie... 39,99 zł. Do wyboru, do koloru, bo nawet w dwóch wersjach etykietowych: Riserva Vecchia i Riserva Invecchiata. Na czym polega różnica – nie wiadomo, może „vecchia” mówi się na północy Włoch, a „invecchiata” na południu (oba wyrazy znaczą „stara”).
Na półkach sporo trunków (jakieś 100 razy więcej niż w Biedronce), dużo mocnych alkoholi markowych, trochę wynalazków, ale nie dominują w ofercie. Za pierwszym razem rozczarowująca była oferta win musujących, ale widać w Kauflandzie jest spora rotacja na półkach, bo tym razem były wytrawne cava i prosecco w cenach około 25 zł. Dużo różnych dziwnych win – niestety niewiele win niemieckich, co dziwi w niemieckiej sieci. Za to pokaźna półka z winami różowymi – których chyba nikt w Polsce nie pije – robiła wrażenie.
Poprzednim razem zakupione zostały 999, ale produktów litewskiej firmy Stumbras było więcej. Człowiek-pijak wybrał Krupnikas – 29,9 zł za 0,5 l. W porównaniu z polskim produktem jest on mniej słodki, ma dodatki ziołowe, to pewnie one dają lekko miętowy, orzeźwiający posmak. Niestety, tak jak polski odpowiednik, następnego dnia pozostaje efekt ciężkości i zamętu w głowie, coś jak po nadużyciu włoskiego Fernetu czy ryskiego balsamu. Produkty Stumbrasa zresztą są dość dziwne: wśród zwykłych wódek i bitterów jest tam na przykład starka – ale według braci Litwinów jest to „nalewka z liści jabłoni i grusz oraz innego surowca roślinnego”. Nie są to jakieś wybitne trunki, ale można spróbować – choć nie zachęcają do powtórki. Na półkach stoją też wynalazki czeskiej firmy Jelinek, jest nawet cośtam-cośtam tuzemski, czeska broń masowego rażenia (ex rum).
Warszawski Kaufland położony jest na Pradze Północ, sąsiaduje z Rossmanem, w którym jest poszukiwany od dawna dział winiarski. Niestety to są wina, jakie można spotkać w sieciowych marketach, na przykład na półce z winami musującymi są cavy i prosecca, a nie ma sektów. Ale na przykład jest weisser burgunder za 13,99, okazał się pijalny. Generalnie rozczarowanie ofertą.
W międzyczasie wypite zostały wina z Biedronki, białe włoskie było pijalne, ale czerwone hiszpańskie (ceny w okolicy 20 zł) jechały piwnicą (chemią?) i gdyby kosztowały 5 zł to może warto by je kupić. Za to podstawowa cena wina w Marksie i Spencerze urosła do 26 złotych, co czyni ten sklep niekonkurencyjnym chociażby do Kauflandu. Szkoda.
No i była jeszcze wizyta w Realu w poszukiwaniu polecanych tu win krymskich, ale win nie było, ceny tam są absurdalne (Stock 84 w cenie 67 zł za litr, podczas gdy w Kauflandzie kupując 0,7 l płaci się za litr o 10 zł mniej), wybór mizerny, tłok niemiłosierny, a kupujący atakowani są dziwnymi dźwięki z głośników – zapewne jest to podprogowy przekaz mówiący, że warto tu wrócić, bo co prawda jest drogo, ale za to wybór jest kiepski.
Żeby nie było, że człowiek-pijak przestał się poświęcać dla czytelników, kupił i wypił białoruską brandy Kristall, na której producent lojalnie napisał, ze składa się z: „uzdatnianej wody do picia, spirytusu etylowego rektyfikowanego LUX, spirytusu koniakowego starzonego z dębowym ekstraktem taniny i wyczuwalnym smakiem wanilii”. Chyba woda była kiepsko uzdatniona, bo smakowało to jak denaturat z coca-colą. Na etykiecie są dwa adresy www, białoruski kieruje do handlarza diamentami, polski nie istnieje. Jeśli ten wpis okaże się ostatnim, wiecie co zabiło człowieka-pijaka.