wtorek, 1 grudnia 2009

Tanio, taniej, Leedl (1)

Człowiek-pijak musi oszczędzać na kupowanych trunkach, by za zaoszczędzone pieniądze móc napić się więcej. A wiec odwiedza sklepy sieci Leedl. A w nich kupuje niemieckie piwo typu pils marki Perlenbacher. To lekkie piwo o kolorze słomkowym (człowiek-pijak woli określać go jako moczowy), nienachalnej choć zauważalnej goryczce i rozsądnej mocy 4,9%. Na kontretykiecie widnieje napis, że piwo uważono w zgodzie z Rheinheitsgebot – niemieckim prawie czystości z 1516, stwierdzającym, że piwo może zawierać wyłącznie cztery składniki: słód, chmiel, drożdże i wodę. I takie właśnie jest to piwo. Ale clou programu to jego cena – otóż kosztuje ono 2,17 zł za półlitrową butelkę. Nie trzeba wydawać 5 złociszy na wcale nielepszego Becksa – wystarczy przejść się do Lidla.
PS. Butelka ma odkręcalny kapsel z niemieckim napisem "open". Próba odkręcenia kończy się uszkodzeniem lub utratą palca. "Open" musi po niemiecku znaczyć "użyj otwieracza".

poniedziałek, 30 listopada 2009

Najlepsze koniaki są na Placu Czerwonym

Zamiast katować się Hennesym za setki złotych (człowiek-pijak może tylko zagwarantować, że towary do 300 złotych są zlewkami tych za powyżej 300 zł – czego zlewkami są te droższe człowiek-pijak nie wie) człowiek-pijak radzi posmakować brandy produkowanej w Moskwie. Postsowieckie republiki powoli wymiękają i zaprzestają używania nazwy koniak, ale Francuz może Putinowi w tej kwestii na pukiel skoczyć. Zdecydowanie polecam produkty firmy Mosazervinzavod. Można je kupić prosto w fabryce na ulicy Makarenko 10/20, ale generalnie dostępne są wszędzie – a zwłaszcza w czymś na kształt kiosków z prasą, oferujących jednak zamiast liter litry. Butelka koniaku Arszeron lub Giek-Giel kosztuje ok. 20 zł. (złotówka osłabiła się w stosunku do wszystkiego co żywe i nieżywe, jeszcze kilka lat temu to były okolice 10 zł), zawiera 42% mieszaninę koniaków 4-6 letnich. Znakomity smak – a co najważniejsze, minimum słodyczy – a tego człowiek-pijak w koniakach nienawidzi.
A co z tego można spróbować w Polsce? Otóż nie jest tak źle – można wypić troszkę gorsze, ale nadal interesujące produkty moskiewskiej firmy KIN. Ich Koniak Moskiewski to czteroletnia brandy – trochę słodsza, ale nadal pijalna. Rewelacją jest cena – ok. 20 zł za półlitrówkę. Sprowadza to do nas firma J&J Decor – ta sama, która uraczyła nas rosyjską wódką w matrioszkach, z czego pijalne były tylko matrioszki.

czwartek, 19 listopada 2009

Pić czy nie pić w Heidelbergu (2)

Dziś jest dzień „Beaujolais nouveau” – Nobla temu, kto odgadnie do czego ten płyn mógłby zostać użyty. Ale jakiś łebski gość potrafił to sprzedać – wszystko jest możliwe na świecie, na który ludzie znajdują zastosowanie dla Facebooka czy Myspace’a. Ale skoro mowa o młodym winie to w Heidelbergu w tym czasie pija się Feder Weisser – młode wino białe i czerwone. Białe jest niemieckie, czerwone pochodzi z Włoch. Oba mają bardzo lekki, rześki smak, są lekko musujące (coś a la frizzante), słabe (ok. 6–7%), na dnie osadzają się drożdże.
O dziwo, choć okolice są mocno winne – na sąsiednich zboczach widać dziesiątki małych winnic – w sklepach w tym okresie jako lokalne wino proponowane jest właśnie  Feder – można go kupić nawet w cukierniach, w sklepach spożywczych wystawiany jest obok kas. Wino pakowane jest w litrowe butelki, ceny człowiek-pijak nie pamięta (uwaga: człowiek-pijak w ogóle mało co pamięta) – ale była bardzo niska, spożywać można go w zasadzie w ilościach nieograniczonych – zanim trafi do głowy, trafia do muszli.

Pić czy nie pić w Heidelbergu (1)

Człowiek-pijak odwiedził Heidelberg, uniwersyteckie miasto w Badenii-Wirtembergii położone nad rzeką Neckar. Wizyta ta potwierdziła nienajlepsza opinię, jaką ma o napojach niemieckich człowiek-pijak.
Udając się na koncert tokat J.S. Bacha w kościele uniwersyteckim człowiek-pijak postanowił przygotować się do uczty duchowej za pomocą mini-uczty alkoholowej. W jedynym otwartym na starówce sklepie spożywczym nabył trzy miniaturki: 40 ml niemieckiej brandy Asbach, 40 ml niemiecko-karaibskiego rumu Pott i 150 ml wytrawnego wina musującego Schloss Wahenheim Grün Cabinet (w takiej kolejności na zdjęciu). Miniaturki wyeksponowane przy kasie wskazywały na popularność tych trunków – ewentualnie był na nie popyt wśród poszukiwaczy miniaturek (to by miało większy sens, zbieracze miniaturek nie opróżniają ich zawartości).
Brandy Asbach smakowała jak najgorsze brandy sprzedawane pod nazwą Napoleon (jako kraj tychże pochodzenia podawana jest Francja, to by też miało sens, tylko Francuzi potrafią tak haniebnie oszukać niewinnych amatorów gronowego alkoholu), tylko natychmiastowe płukanie ust za pomocą sekta pozbawiło człowieka-pijaka ohydnego absmaku w gębie. Jako miejsce pochodzenia rumu Pott na kontretykiecie podaje się Karaiby, natomiast płyn smakuje jak podróbka czeskiego tuzemaka – jedzie chemią i cukrem na kilometr. I znowuż łyk sekta. A dlaczegoż ten sekt miał takie oczyszczające działanie? Bo smakował jakby go wyprodukowali z trawy – miał jej wyraźny gorzki smak. Producent zapewnia, że ma smak ananasów, cytrusów i bananów, ale to pod warunkiem, że ulepiono je z badeńsko-wirtemberskiej trawy. Cena wskazuje, że nie są to sekty z najwyższej półki, ale nie że są to sekty dla trawożernych.
Wzmocniony człowiek-pijak udał się na koncert. Cztery tokaty z fugami zakończone słynną D-Moll – czego więcej trzeba do trawienia płynów? Takie samo zdanie mieli trzej młodzieńcy w wieku studenckim siedzący w ławkach obok – przyszli na koncert zapewne przerywając konsumpcję, z ich plecaków sterczały szyjki butelek z winem z wystającymi korkami. Cokolwiek złego można powiedzieć o niemieckich trunkach, ichnia młodzież wie, że nic tak nie wpływa na konsumpcję sztuki jak konsumpcja alkoholi – i odwrotnie.