niedziela, 22 maja 2016

Highway to Hel!

„Just a perfect day, feed animals in the zoo” – śpiewał Iggy Pop. Ja też mam taki dzień (i też zbieram to, co zasieję) – to wizyta w Helu i oglądanie karmienia fok w tamtejszym Fokarium Stacji Morskiej Uniwersytetu Gdańskiego (o godzinie 11 i 14). Na Hel – jak i do innych popularnych turystycznych miejscowości – staram się dojeżdżać poza sezonem, w sezonie bite tam są rekordy liczby turystów na kwadratowym metrze, w tym roku w Helu w długi majowy weekend taki rekord został właśnie pobity. Ale już we wrześniu nikogo tam poza weekendami nie ma i, jeśli pogoda dopisuje, pobyt jest fantastyczny. Wtedy w całym mieście są otwarte dwie restauracje, Kapitan Morgan i Maszoperia – podczas gdy w sezonie całe miasto zamienia się w jeden olbrzymi bar. To nie jest blog kulinarny/restauracyjny, ale czasami polecam jakieś miejsca w ich kontekście alkoholowym. I tak właśnie kilka lat temu odkryłem Kapitana Morgana – choć wszystkie przewodniki polecały Maszoperię. Ale Maszoperia jest wydmuszką z mazursko-zakopiańskim menu, a Kapitan Morgan to knajpa, do której przychodzą lokalsi, a menu prawie w 100% jest rybne. Więc bardzo mi tam się spodobało, przyjmowałem ryby w różnej postaci, popijałem je wódką i Pilsnerem, jakiś historyczny odbiornik skrzeczał i gadał marynarskimi komendami, panowie rybacy przez komórkę wydawali polecenia załodze ich kutrów („Limity? Jakie limity?! Łowić!”). Słowem kolejne ulubione miejsce człowieka-pijaka. Przyszły jednak zmiany, miasto zarasta turystyczną infrastrukturą, tam gdzie stała malutka budka, w której wędziły się ryby, stoi teraz namiot na 100 osób, tam gdzie kiedyś było pięć stolików jest teraz pięćdziesiąt, koty z nabrzeża przeniosły się na ulice Wiejską, we wszystkich restauracjach polewają piwa z Browaru Amber, który niestety robi piwa słabopijalne. Z rozpaczy kupiłem w sklepie Żywiec APA, ale APA z Żywca tak się ma do normalnego APA, jak lager z Żywca do normalnego lagera (dlatego chwalę Morgana za Pilsnera z kranu, to w Helu wyjątek). No i jak tak mnie miotało po całym cyplu, zupełnie przypadkowo trafiłem do Bałtyckiej Tawerny. Przy wejściu na plażę nr 66 stoi spory drewniany barak z miejscami w środku i na zewnątrz. W sezonie otwiera filię na samej plaży, nazywa się to Helska Plaża. Obsługa jest rosyjsko-ukraińsko-polska, bo właściciel jest Rosjaninem z Doniecka. Menu jest mieszane, wszystkie morskie ryby, ale też potrawy kuchni wschodnich – czebureki, chinkali czy pielmieni. Wykonanie doskonałe – panie zawiadujące kuchnią to profesjonalistki. Ryby przywożone są prosto z morza i natychmiast oprawiane – to co jecie, zostało kilka czy kilkanaście godzin temu wyłowione. W Kapitanie Morganie pozwolono nam tylko popatrzeć na smażone szproty (znajomi właścicieli przywieźli, znajomi i właściciele zjedli), a w tawernie są po prostu w karcie! No dobrze, ale co wypić? Jest tam nieśmiertelne piwo od Ambera, mołdawskie wina, wódka, whisky – ale jest też nalewka ziołowa. Wyrób lokalny, na spirytusie i siedmiu ziołach, dominuje dziurawiec, cukru prawie nie ma – to właśnie uwielbiam. Wyobraźcie sobie prawzorzec Jaegermeistra – to jest właśnie to (jak tylko przejdzie Noc Świętojańska wyruszam na poszukiwanie kwitnącego dziurawca i sam spróbuję coś w tym stylu zrobić). Tak wiec pamiętajcie – wizyta w Helu, odwiedziny fokarium, zwiedzanie minimuzeum kapitana Borchardta („Znaczy kapitan”) a potem flądry, dorsze, szproty i śledzie plus nalewka z Doniecka – Bałtycka Tawerna to zdecydowanie najlepsza restauracja na Helu!
PS. To był zupełny zbieg okoliczności, ale temu krótkiemu wyjazdowi towarzyszyły mi dwie lektury związane ze znanymi pijakami: Jarosława Haška „Historia partii umiarkowanego postępu (w granicach prawa)” i Moniki Wąs „Dymny. Życie z diabłami i aniołami”. Za Haškiem: „W tych czasach, kiedy powstawała nasza partia, istniała wielka niechęć do abstynentów i że my, członkowie partii, nie chcąc w żaden sposób sprzeciwiać się powszechnemu przekonaniu o konieczności alkoholizmu, również płynęliśmy z prądem czasu zakładając swoje ośrodki w lokalach, gdzie było dobre piwo. Było to głównym warunkiem. Noworodek karmiony mlekiem doskonałej jakości zyskuje na duchu i ciele; każda nowo narodzona partia musi wybrać swoje centra tylko tam, gdzie jest piwo pierwszej klasy, inaczej nie tylko nie zyskałaby członków, ale przeciwnie, swoich przyszłych członków by utraciła. Albowiem alkohol jest mlekiem polityki”. O Dymnym (za Stanisławem Radwanem): „Nie wydawało mi się, że alkoholizm był jego problemem. Czasem był pijakiem, ale nigdy alkoholikiem. Jego mózg nie został naruszony przez alkohol”. No cóż, mózgi obu artystów może nie zostały naruszone przez alkohol, ale kilka dziesięcioleci wyrwał z ich życiorysów. Hašek żył lat czterdzieści, a Dymny czterdzieści dwa. Na zdrowie?

niedziela, 8 maja 2016

Co na rano? Tom 2.

Miało być o więcej napojach bezalkoholowych – robi się. To jeszcze nie sezon na takie trunki, ale dziś było w Warszawie 23 stopnie – pić się chce! Nowości z tej branży jest u nas mało, ale dzięki hipsterom rynek rośnie. Poprzednim razem pisałem o lemoniadach z Koziej Zagrody – napojach cytrynowych, do których dodano różne swojskie dodatki. Producent poszedł za ciosem i produkuje nową serie trunków – tym razie na bazie soku pomarańczowego. Dodatki to jarzębina, czarny bez i krwawnik. Mam pewien problem z oceną, bo typowego soku pomarańczowego nie lubię – jest dla mnie zbyt mdły i zazwyczaj zbyt słodki. Tym razem broni się zestawienie z czarnym bzem – czyli najbardziej gorzkim dodatkiem. Reszty niestety nie mogę polecić. Wspominałem tez o firmie DAN – oni też walczą, weszli w działkę napojów typu yerba, tym razem połączyli yerbę z truskawką, to się udało, gorzkość yerby i słodycz truskawki daje fajne połączenie. No i zupełna nowość – napój na bazie japońskiego grzybka kombucha – Vigokombucha. Kombucha jest antyoksydantem, czyli oddali was od śmierci o kilka zbędnych chwil. Poza tym smakuje jakby gnił od dłuższego czasu – tak więc wybierajcie, zdrowie albo smak. Ja wybieram smak, zdrowie może gdzie dostanę za darmo. No i klasyk – napoje Sanpellegrino, jedne lepsze, inne gorsze, ale to zawsze cos lepszego niż gazowane produkty Pepsi Czy Coca-Coli – a niewiele droższe.
Korzystając z okazji dokleiłem zdjęcie napoju z procentami – w kontekście mojego poprzedniego wpisu. Otóż jak ktoś chce być na bakier z przepisami, to nie przykleja bezprawnie banderoli, która mu odpadła z butelki (bo importer przykleił ją nieporadnie), tylko sprzedaje na targu pod nazwą nalewka mieszaninę syropu z aronii (podejrzewam Herbapol) z bimbrem (podejrzewam najgorsze, ale jednak był to bimber, a nie jakieś paliwo). Ta mieszanka chyba ujrzała światło dzienne dzień przed sprzedażą, smaki rozjeżdżają się w zupełnie przeciwnych kierunkach, można by je spokojnie rozlać do dwóch naczyń. Polak potrafi!

niedziela, 1 maja 2016

Kto wygra końcówkę od banderoli?


Za czasów PRL-u nie udało mi się ani razu zagrać w Toto Lotka, ale słyszałem w czasie telewizyjnych transmisji z losowania o jakiejś końcówce od banderoli. A potem w pamięci utrwalił mi ten fenomen tekst piosenki Salonu Niezależnych pt. „Telewizja”: „Stal się leje, moc truchleje / Na kombajnie chłop się szkoli / Na dodatek wygrać może / Końcówkę od banderoli”. No i do dziś nie wiem o co chodziło z tą końcówką – z systemem byłem na bakier, odmawiałem udziału w jego grach i zabawach. Co się niespecjalnie zmieniło, z systemem jestem na bakier, a banderole nadal mnie prześladują. Tym razem banderole akcyzowe. Wszyscy nabywcy legalnego wina i mocniejszych alkoholi je znają – na każdej butelce jest nalepiona banderola akcyzowa (tak jak i na papierosach). Ale są produkty objęte podatkiem akcyzowym, na którym banderol nie ma – piwo, benzyna, węgiel, samochody... Ale na wyrobach winiarskich (a więc i na cydrze) są – i jest to wyjątek na skalę całej Europy.
Banderole są potwierdzeniem zapłacenia przez producenta podatku akcyzowego. Mają zostać tak naklejone, żeby przy otwarciu butelki (czy innego naczynia) uległy zniszczeniu. Czyli na przykład nie mogą się odklejać – bo odklejona banderola może zostać wykorzystana ponownie. Ale co zrobić kiedy banderola się jednak odklei? To proste – producent/sprzedawca kupuje wtedy od państwa specjalną banderolę legalizacyjną i ją nakleja. No to może trzeba by te banderole podatkowe produkować tak, żeby się nie odklejały – jakieś nalepki, perforacja czy inne wynalazki? Tak, ale wtedy za taką superbanderolę i tak zapłaci producent/sprzedawca – bo banderolę trzeba od państwa kupić. To przypomina mi słynny chiński obowiązek zapłaty przez rodzinę skazanego za kule zużyte do wykonania wyroku śmierci. Różnicy nie widzę – państwo wprowadza przepis administracyjny, za którego egzekwowanie przez nas każe sobie płacić. Proponuję w ramach dobrej zmiany wprowadzić opłaty za wymianę dowodu osobistego z powodu utraty terminu ważności, opłaty za meldunek stały i tymczasowy, pomysłów jest multum.
Banderola legalizacyjna ma jeszcze jedno zadanie – musi zostać użyta przy przelewaniu alkoholu z naczyń z banderolą podatkowa do innych. Taka sytuacja ma miejsce na przykład w sklepach typu „piwo z beczki do buteleczki” – rozlewającymi piwo z kegów do butelek typu PET. No tak, ale na piwie nie ma banderol. Ale jeśli ktoś chciałby rozlewać wino, cydr albo mocniejsze alkohole do własnych naczyń, to już musi skorzystać z banderol legalizacyjnych. Jeśli tego nie robi, popełnia co najmniej wykroczenie, a zapewne przestępstwo skarbowe, a tu kary są spore, bonusem może być odebranie koncesji. Nie będę nikogo wskazywał palcem, ale znam takie miejsca w Warszawie (wino) i w Krakowie (nalewki). Pewnie myślicie, że ci od wina są trochę mniej winni od tych od nalewek, bo procenty są niższe. Otóż nie, ci od wina nie spełnili jeszcze jednego warunku – nie zostali wpisani do rejestru firm produkujących wino. Ale przecież oni nic nie produkują! Nic nie produkują, ale podpadają pod ustawę winiarską, a ta dotyczy produkcji i rozlewu wyrobów winiarskich. A ponieważ rozlewają, to podpadają pod ustawę wymyśloną dla winiarzy i rozlewni wina – czyli w praktyce dla normalnych fabryk. Te same przepisy, które wymyślono dla firmy kupującej kontenery z winem i rozlewającej je w tysiące szklanych butelek dotyczą jednoosobowej firmy prowadzącej na 20 metrach kwadratowych sklep z winem i sprzedajacej dziennie 2-3 litry wina przelanego do plastikowej butelki.
A skąd to wiem? Mój zaprzyjaźniony sklep – Produkty Niewinne i Winne – jako pierwszy w Polsce przeszedł taką procedurę i do przyszłego tygodnia legalnie będzie nalewał wino (wkrótce też i cydr) z kegów do butelek. Uznałem, że to tak, jakby pierwszy Polak wylądował na Księżycu – nareszcie jesteśmy w czymś pierwsi, i warto o tym napisać. Cała procedura, warunki, które należało spełnić i 6 miesięcy wędrówek po urzędach będą chyba opisane gdzieś w sieci – jak pojawi się opis, zapodam linka. A jak się nie pojawi to sam opiszę, ale to tak jakbym dopisywał kolejny tom „W poszukiwaniu utraconego czasu”.
PS. Na fotce dwa pliki banderol legalizacyjnych – dla dwóch pojemności. Żeby uzyskać taki plik trzeba odwiedzić urząd celny i ministerstwo skarbu – procedura trwa około trzy tygodnie. Ale jaja, ale jaja – żeby zacytować klasyków.