poniedziałek, 5 czerwca 2017

Co pił Aleksandr Ostrowski




Wpierw myślałem, że zatytułuje ten wpis „Co pił Iwan Susanin”. Dla Polaka to nawet zabawne, kiedy w Moskwie żegna cię pomnik Minina i Pożarskiego (ubranych w stroje antycznych wojowników), a w Kostromie wita pomnik Iwana Susanina. Można się poczuć ważnym. Ale wszystko się od poprzedniego pobytu zmieniło, wybudowano przez Wołgę nowy most w Kineszmie i tym razem można było ominąć Kostromę. Celem było Szczełykowo, majątek dramatopisarza Aleksandra Ostrowskiego. Ale zacznijmy od początku, bo wpierw był krótki pobyt w Moskwie, a dopiero potem wyjazd „na działeczkę” (kłopot w tym, że w Polsce 40-kilometrowy wyjazd jest już dla mnie daleki, a tam na działeczkę trzeba było przejechać 400 kilometrów). Zanim pojechaliśmy, zdążyłem sprawdzić, czy polecana poprzednio przeze mnie knajpa Kamczatka nadal jest w dobrej formie. A zwłaszcza chciałem sprawdzić, co jest w tamtejszej chrzanówce (fot. 1), czego nie było w mojej. No i tak jak się domyślałem – nie dodałem (co najmniej) cukru. Będę musiał wrócić do tego tematu, a zaplanowaną notkę o moich zeszłorocznych nalewkach napiszę wkrótce. Kamczatka to królestwo zakąsek i przekąsek, kanapki od małych do dużych, śniadania do nocy itd. (fot. 2). No i niskie ceny – co ma swoją złą stronę, bo lepiej nie przychodzić tam wieczorem, jest straszny tłok, a młodzież nadużywa alkoholu ponad swoje możliwości. Nabyłem przewodnik po moskiewskich wyszynkach, Kamczatka jest tam opisana jako „piwnaja z nizkimi cenami i bolszym smysłom” (piwiarnia z niskimi cenami i dużym sensem) (fot. 3). Zdążyłem przed wyjazdem nad Wołgę opić się wody – jak zwykle polecam Jesentuki 17 (mineralizacja 14g/l), warto pić słabszą Jesentuki 4 (ok. 7 g/l), podobną Nowotierską, znalazłem też trzeci rodzaj Jesentuki – Celebnaja (lecznicza), mineralizacja 10g/l, ale nieciekawy smak. Kupujcie pety 1,5 l, to się najbardziej opłaca. Kilka rosyjskich koniaków – niezłe, wódek czystych – tak niezłe, że przy kolejnych wyborach zacząłem się kierować kształtem butelki (Żurawli ma najchudszą szyjkę na świecie, grubości papierosa) albo nazwą (np. Chlebowa łza – to wódka klasy elitnaja, klasa premium tego producenta to Russkij Awangard, a standard – Otdochni) (fot. 4). No a potem podróż po najgorszych drogach na świecie, dedykowanych chyba czołgom. A na działeczce powitał mnie zestaw nalewek, a dokładnie: żurawinowa, jarzębinowa, z czarnej porzeczki, z młodych pędów porzeczki i kałganowa. Nalewki miały prosty sposób przygotowania – składniki zalane spirytusem z odrobina octu (bez cukru) na trzy miesiące, potem rozwodnione do 40 procent. No ale co to jest kałgan? To alpinia, korzeń z rodziny imbirowatych – i faktycznie nalewka miała posmak imbiru. Tak dużo tego było, że nie mam wiele do powiedzenia o pobycie w Szczełykowie – i poznałem wielu ludzi, i jakbym ich nie poznał. Wstyd! Urod!

Ale coś tam jednak pamiętam. Najbliższa miejscowość to Kineszma – byłem tam lata temu, pamiętam że ceny w restauracji były 10 razy mniejsze niż w Moskwie, zamawiałem dania patrząc na cenę, przerobiłem najdroższe pozycje z karty. Teraz może aż takiej różnicy nie ma, ale pięć razy taniej jest. Ale po kolei. W centrum miasta, nad Wołgą, jest główny plac, otoczony sklepami. Przy placu jest sklep z alkoholem, bardzo dobrze zaopatrzony. Trudno oczekiwać, że produkty dostępne w sklepach całej Rosji będą tam tańsze, ale sklep ma swoją politykę cenowa i np. kupiłem ze sporą zniżka armeńskie produkty serii „Strana Kamniej”, których cena zniżona została z ok. 500 do ok. 300 rubli (100 rubli to ok. 7 zł). Nie był to dobry wybór, ale dużo nie straciłem. Sklep się nazywa Krasnyje Riady, na jego tyłach jest duża cerkiew przy ulicy Sowieckiej. Z ulicami jest ubaw, Lenina krzyżuje się z Krupskiej, Komunisticzeskaja z Sowiecką. Na placu ubodzy lokalsi sprzedają pamiątki, magnesy, drewnoplastykę, ale można z nimi pogadać o Tarkowskim , który wychowywał się w pobliskim Juriewcu. To są ślady starej rosyjskiej inteligencji, człowiek zrzucony w hierarchii społecznej bardzo nisko nie zapomniał jednak o swoich korzeniach, choć teraz sprzedaje na ulicy za grosze malowane jaja (nie wielkanocne, to jest taki religijny gadżet, na jajach przedstawiani są święci). Na obiad wybraliśmy się na ulice – a jakże – Socialisticzeską, do baru Vega. To nie jest bar, to jest restauracja, sauna, dyskoteka, dom ślubny, czort wie co jeszcze. Ale jak my tam byliśmy, to był bar. Głównym daniem była lokalna specjalność – pieróg z wątróbką (fot. 6). Zamówiłem dwa koniaki ormiańskie, kelnerka się zaniepokoiła, czy mi to wystarczy. Oczywiście, że nie, ale nie chciałem się upijać w połowie dnia (to znaczy chciałem, ale wybrałem nalewki). No i wracamy do cen. Na fotkach 7 i 8 widać fragment menu. Za setkę wódki płaci się 100 rubli, w Moskwie za pięćdziesiątkę płaci się 150. Menu alkoholowe rozbudowane, a ceny – sami widzicie. A jedzenie za pół-darmo.

Powrót – tym razem inną trasą, przez Suzdal. To turystyczna atrakcja, największe zagęszczenia cerki na km2, cztery klasztory. I lokalny napój – miedowucha (fot. 9). Woda, miód, drożdże, po tygodniu napój o mocy kilku procent gotowy. Ale wersji przemysłowej niedobry, na rynku sprzedają go lokalsi, dają spróbować (ma wiele wersji smakowych), taki domowy cały czas fermentuje, jest więc nagazowany.

No i już wkrótce był koniec – ostatnie zakupy i powrót (fot. 10). Szybkie podsumowanie – koniaki armeńskie sa przesłodzone, smak toffi, krówki czy kandyzowanych owoców dominuje. Nie dotyczy to produktów firmy Ararat, ale ona jest w rękach francuskich i właściciel narzucił inny smak (mocno wytrawny w wersjach młodych). Przemysłowa tutowka z Armenii nijak się ma do wersji domowej, trudno wyczuć morwę (kupiłem niestarzoną, starzone z firmy Arcach są niezłe). Wygrywa koniak z Kizliarki, no i sama kizliarka. W miejscowości Kizliar jest wytwórnia koniaków [http://www.kizlyar-cognac.ru/], to naprawdę dobre produkty (z charakterystycznym popiersiem Bargrationa na etykietach – wreszcie ktoś, kto nie pobił Polaków), ale oprócz nich specjalizuje się w tradycyjnej kizlarce – destylacie z winogron. A od jakiegoś czas u rozszerzyła asortyment o destylaty z pięciu innych owoców, w tym z jabłka, który wypiłem – no i to jest to. Poziom węgiersko/austriacko/jugolski, oby tak dalej. Przy następnym wyjeździe skupię się jednak na Moskwie, przecież mam już przewodnik. No i cały czas przede mną wizyta w Parku Gorkiego…