wtorek, 25 października 2011

Co pił Richard Burton?

Zanim przeniesiemy się do Walii jeszcze post-scriptum do notki o Jastrzębiej Górze. Przy okazji wędrówki do niej człowiek-pijak odkrył znakomity przydworcowy sklep z alkoholami. Zazwyczaj są to obskurne budki z dość skromnym wyborem raczej tanich trunków – może nie ze względu na podróżnych, ale na pobliską subkulturę wokółdworcową. A w Gdyni jest inaczej. Sklep Melanż jest doskonale zaopatrzony i ma w ofercie nie tylko bardzo duży wybór trunków, ale także duży wybór ich woluminów. Człowiek-pijak skorzystał z okazji i nabył tam Jaegermeistra w setkach – bardzo poręczny rozmiar do spożycia w dworcowej poczekalni. A dla kolekcjonerów – spora półka miniaturek!
A teraz pora ruszać w podróż. Do krainy ludzi-pijaków: Walii. Najbardziej znanym jest chyba dzielny kapitan Morgan, który był łaskaw zachlać się na śmierć. (I znowu dygresja nadmorska – najlepsza restauracja w miejscowości Hel zwie się właśnie Captain Morgan.) A w czasach bardziej współczesnych wybitny poeta Dylan Thomas i wybitny aktor Richard Burton. Obaj nadużywający alkoholu na miarę rekordów z księgi Guinessa. Zresztą aktor był fanem poety i kazał pochować się z jego tomikiem w dłoniach. Dylan Thomas pochodził z miejscowości Swansea będącej tłem dla filmu „Twin Town” – z której pochodzi też aktorka Catherina Zeta-Jones, o nałogu której człowiek-pijak nic nie wie.
Ale zakupy robimy w Cardiff – stolicy Walii. A to dlatego, że jest tam największy w Europie sklep Tesco – przynajmniej tak twierdzi obsługa. Poza standardowym zestawem produktów jest tam spora półka z produktami lokalnymi – nie ma sensu szukać ich w wyspecjalizowanych sklepikach dla turystów, wszystko dostaniecie w Tesco. No dobrze, ale czego walijskiego szukać na półkach? Tu pojawia się problem, bo Walia uległa alkoholowej dominacji pozostałych trzech krain i sama raczej alkoholu nie produkuje. Jest olbrzymi browar Brains, to piwo można kupić wszędzie. Ale już wino produkują tylko hobbyści, winnic jest mniej niż w Polsce. Po godzinach spędzonych w sieci człowiek-pijak wiedział czego szuka: jedynej walijskiej malt whisky i nalewki na jabłkach i czarnej porzeczce.
Jedyna walijska gorzelnia produkująca malt whisky to Penderyn. Z czterech rodzajów whisky człowiek-pijak nabył tę leżakowaną w beczkach po bourbonie i maderze, o mocy 46%. Niestety opis będzie krótki – smaczny napój, którego wszystkie walory smakowe zabił aromat i smak słodu kukurydzianego. Przy degustacji w ciemno pewnie 90% by nazwało ten trunek bourbonem. Szkoda, zapewne należało nabyć inny rodzaj, leżakowany w innych beczkach, ale ta whisky jest piekielnie droga, więc następnego razu nie będzie. Albo będzie, ale w Domu Whisky w Jastrzębiej Górze – tam na półkach stoją trzy Penderyny (i zamiast za 0,7 litra płacimy za 25 cl).
Drugi napój reklamowany jako unikalnie walijski to nalewka na jabłkach i czarnej porzeczce – Black Mountain Brandy. Smakuje to jak nasze domowe nalewki, dominuje smak porzeczki, ale nuta jabłkowa jest wyczuwalna w tle, jest to przyzwoite, ale niestety ma spora wadę – jest słabe, ma zaledwie 20%. Coś jak rosyjskie kliukwy. Kosztuje 17 funtów i naprawdę lepiej coś takiego samemu zrobić w domu za 10% tej ceny – przy dobrej recepturze zostawiamy walijczyków daleko w tyle. Ale mimo wszystko – Iechyd da!

sobota, 15 października 2011

Z Leedla do Jastrzębiej Góry (podróż bez powrotu)

Teraz będzie jak w filmie Gaspara Noego „Nieodwracalne” – od końca do początku. Ale inaczej niż tam – napięcie będzie rosło, a kulminacyjny moment będzie na końcu.
Jastrzębie Góra to raj dla ludzi-pijaków. Poza sezonem zamyka się tam wszystko, ale dwa lokale pozostają otwarte cały rok. Jeden to bar Max, otwarty 24/7, serwujący olbrzymi wybór alkoholi, i niesamowity wybór drinków. Karty drinków nie ma, można zamówić coś znanego, można samemu podać składniki lub zdać się na talent barmanów. Człowiek-pijak poleca to ostatnie – oni naprawdę znają się na rzeczy. Wystarczy rzucić hasło – coś na kaca, coś lekkiego, coś dopingującego – i dostaje się świetnie przygotowany kolosalny drink uwieńczony koroną z egzotycznych owoców i warzyw – jak najbardziej jadalną. W tym miejscu słowo drink nabiera sensu i przestaje kojarzyć się z whisky z coca-colą.
A skoro jesteśmy przy whisky – właściciel baru Max jest fanem whisky i od kilku lat realizuje swój drugi alkoholowy projekt – Dom Whisky. To bar z największym wyborem whisky na świecie – 890 butelek w jednym miejscu! Wszystkie je można spróbować – oszczędni mogą zamawiać kieliszki 25 ml. Dobrze wyszkoleni barmani pomagają dobrać trunek po opisie pożądanego smaku, aromatu czy mocy. Jest nawet jedyna walijska malt whisky, o której człowiek-pijak napisze wkrótce. Ceny za kieliszek 50 ml wahają się od 10 zł do kilkuset, ale dzięki temu można nie wydając fortuny skosztować najdroższych whisky świata. Nie lubiących podróży człowiek-pijak zaprasza do sklepu internetowego. Kupcie przynajmniej degustacyjne kieliszki z logo firmy – wyjdziecie przed znajomymi na światowców.
Jakieś kilka tygodnie przed wizytą w Domu Whisky człowiek-pijak zdecydował się przetestować bourbon z Leedla – Zachodnie Złoto Gold Straight Old Kentucky Bourbon Whiskey. Leedl spowodował większość wejść na ten blog, więc człowiek-pijak był coś tej firmie winien. Z mocniejszych alkoholi dotąd pił brandy Majestat – totalna zagłada, jeden kieliszek powoduje albo wymioty albo poważne zatrucie, grappę – smak błota, w którym urzędowała rogacizna, bez poważnych konsekwencji dla zdrowia, oraz wermut Romanetti – przepłacony, podobne trunki sprzedają po 5,90, nadają się jedynie do odzyskiwania z nich cukru. A teraz bourbon. Lektura nalepki dostarcza wiedzy, że pochodzi z USA, nie ma producenta, jest straight – czyli co najmniej cztery lata leżakował w beczkach, co było jednak za mało, gdyż dodano do niego barwnik E150a – czyli po prostu karmel. Butelkowany przez Pabst & Richarz Vertriebs GmbH – fragment firmy produkującej niemieckie alpagi i pryty. A teraz degustacja. Zapach – 100% denaturatu. Ale kodegustujący odnaleźli w nim zapach płynu do mycia szyb – tak wiec można ten aromat nazwać złożonym. Smak – wszystko tylko nie bourbon. Marny alkohol z dodatkiem syntetycznego smaku. Niepijalne bez zmieszania z czymkolwiek. Efekt – totalny kac, utrzymujący się ponad dobę. Idealny prezent dla teściowej. Producent nie chwali się nawet medalami, jakie dostał, ale wizyta na odpowiednich stronach www wyjaśnia, że dostał je w konkurencji „whisky z sieciowych hipermarketów”. Podsumowując – 35 zł wydane na ten trunek powinno zostać człowiekowi-pijakowi zwrócone (nomen omen) wraz z opłaceniem ubezpieczenia na życie. No ale to był ten pierwszy raz – pierwszy raz, kiedy człowiek-pijak wypił denaturat. Co prawda rozwodniony i z karmelem – ale zawsze.
Dla chcących pić podobne trunki, ale chcących także przeżyć taką konsumpcję – człowiek-pijak poleca własnoręczne przygotowanie whisky (a także wszystkich innych trunków świata). To się robi tak.
Morał pierwszy. Zamiast do Leedla należy pojechać do Domu Whisky, za 35 złotych można tam kupić pięćdziesiątkę znakomitego trunku, który wyjaśni wam, czym jest dobry bourbon czy też inne whisky. Nie kupujcie tanich podróbek w sieciówkach – zwłaszcza niemieckich czy francuskich. Oszczędzacie 20–40 złotych – a w zamian dostajecie denaturat, który w pobliskim sklepie z chemią gospodarczą jest znacznie tańszy.
Morał drugi. Nie wierzcie sieci. Zanim człowiek-pijak wypił tę truciznę zrobił rekonesans w sieci. Ten bourbon ma dobre opinie, jest nawet fajna degustacja człowieka, który wygląda na znawcę (kim w takim razie jest człowiek-pijak?). Niektórzy twierdzą, że pochodzi od producenta Jim Beama i nawet ma podobny smak. Znowu na usta rzuca się: bullshit! Sieć kłamie! Człowiek-pijak ostatnim bastionem alkoholowej prawdy!
PS. Po jakimś czasie człowiek-pijak przypomniał sobie, że w sieci zlokalizował firmę-matkę tej, co rozlewa w Niemczech bourbona leedlowskiego. Otóż ta matka produkuje alkopopsy, nalewki i inne wynalazki, których czas produkcji trwa tyle, ile wlanie mniejszej ilości płynu do większej ilości płynu. To jest coś co trudno odróżnić od fabryki iperytu.
PS2. Guglacze trafiają tu zadając pytania oczywiste. Tak, w Leedlu kupicie koniak, whisky, brandy, tequilę, gin i inne trunki. Mają one tyle wspólnego z oryginałami ile wino Jantarnoje Igristoje z Nowego Tomyśla z szampanem Perrier-Jouet. Oczywiście kosztują niewiele - w okolicach 35 zł, ale jeśli dodacie do tego koszty w postaci koszmarnego smaku i kaca, który może przeciągnąć się na kilka dni - pomijając już kwestię możliwości utraty zdrowia - to wyceniam te trunki na co najmniej setki złotych. Tyle powinno się do nich dodawać.