sobota, 20 września 2014

Co pił Antonio Gaudi?



Zapewne pił niewiele, bo od kiedy został architektem, wiódł coraz bardziej ascetyczne życie, więc alkoholu zapewne nie nadużywał. Mój wyjazd do Barcelony miał być w pewnym sensie podążaniem śladami Gaudiego, bo będąc szczylem zobaczyłem film „Zawód reporter”, a w nim sceny filmowane we wnętrzach i na dachu jakiejś casa Gaudiego, zrobiło to na mnie wtedy takie wrażenie (casa, film, pani Schneider, zagubiony Nicholson?), że zdecydowałem się zobaczyć dom na żywo. I to był błąd. Zdecydowanie polecam filmy dokumentalne, pocztówki, albumy, w końcu internet. Nie oglądajcie Gaudiego na żywo. W ogóle nie oglądajcie w Barcelonie niczego, za co trzeba zapłacić (z nielicznymi wyjątkami, ale ponieważ nie jest to blog podróżniczy, nie będę was zanudzał szczegółami). Jeśli pieniądze zamiast na bilety wstępu przeznaczycie na alkohol, macie szanse upić się wielokrotnie do nieprzytomności – w zasadzie macie szanse w ogóle nie trzeźwieć.
Tym razem skorzystałem z pośrednictwa Wimdu – to strona niemiecka specjalizująca się w wynajmowaniu lokali w dużych miastach. Tanio, mieszkania nie są dostępne na innych stronach, polecam. Wybrałem lokal nieopodal Sagrada Santa Familia – dokąd w końcu nie poszedłem – ale wybór był dobry, dzielnica w miarę cicha, w miarę bez turystów, w miarę dobrze skomunikowana ze wszystkim (o to w BCN nietrudno). Przylatującym radzę na lotnisku odwiedzić sklep wolnocłowy, zorientujecie się, co będzie można kupić w ostatni momencie podróży. Kasjerem może się okazać Polak, od siedmiu lat mieszkający w Barcelonie (pozdrawiam!). Sklep jest wielkości wszystkich sklepów na Okęciu razem wziętych. Ceny takie jak w sklepach w BCN (ale są też promocje), czyli sporo taniej niż na Okęciu (tam czerwony wędrowniczek kosztuje 80 zł za litr!).
Pora wrócić do meritum. Co pić:
Napoje bezalkoholowe: woda mineralna Vichy Catalan – wysokozmineralizowana, podobna do Borjomi, w Warszawie (np. w sieci Warus) dostępna po 10 zł za litrową butelkę, w BCN za 1 €! Świetna na rano. Liczne napoje o smaku cytryny, najmniej słodki i najbardziej gazowany jest Kas, kosztuje grosze, dobry do zapijania taniej brandy.
Piwo i cydr: olbrzymi barceloński browar Damm robi kilka piw, królują lagery (ale są też koźlaki i piwa ciemne, także radlery), wszędzie jest flagowa Estrella. Ale jest też najtańszy model, Xibeca, dostępna tylko w litrowych szklanych butlach. Kiedy w latach 60-tych podrożało wino, to piwo miało je zastąpić przy obiadowym biesiadowaniu. Kosztuje 1 €, w Polsce dostępne jest po 10 zł (np. sieć Alma). To są siki, ale całkiem niezłe. Wyższa barcelońska półka to Moritz, też lager, ale z lepszym bukietem i smakiem, tylko małe butelki i puszki, sześciopak kosztuje 4,50 €, więc ceny jak w Polsce. Jest San Miguel, ale po co pić piwo z  Madrytu, skoro smakuje tak samo jak te z BCN? Podobno jest tylko jeden browar restauracyjny, są też tap bary, ale mnie najbardziej interesował mainstream, czyli nie to co piją hipsterzy, ale to co piją emeryci. Cydr występuje głównie w wersji „natural” – zero cukru, zero gazu, cierpki aż wykręca gębę, mętny, z osadem – taki lubię najbardziej, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy gustuje w takich kwachach. Od 2 € za butelki szampańskie (pewnie można znaleźć tańszy), w Polsce (np. sklep El Catador w Warszawie) – 20 zł.
Wino: Katalonia to stolica cavy, jest jej mnóstwo, ale co najważniejsze w sklepie za 2 € kupujecie towar pijalny! W Warszawie trudno dostać taki za 30 zł. Ja uwielbiam bąbelki, wiec wypijałem sobie taką cavę na śniadanie i to mnie doskonale ustawiało na cały dzień. Co do win klasycznych to w sklepach króluje rioja, i tu znowu zaskoczenie. Za 2 € kupujecie pijalne wina czerwone i białe! W zasadzie ceny win kończą się na 6 €. Nie kupujcie win koncernowego Torresa, jest relatywnie drogi (5,5 €), a jest z tych win najbardziej przemysłowy, zresztą jeszcze niedawno w Lidlu był dostępny właśnie za 20 zł. No cóż, w porównaniu z Włochami to jest raj wina! No dobrze, a co z winami niemarketowymi? Co ze słynnym prioratem, jedną z dwóch hiszpańskich apelacji DOQ, w Polsce trudno dostępnym w cenie poniżej 100 zł? W specjalistycznych sklepach kupujecie go od 7 €! Kupiłem np. białego priorata Les Brugueres, 92 punkty u Parkera, najwyżej ocenione przez niego białe wino hiszpańskie (chyba wcześniejsze roczniki niż 2013) –  za 12 €! Wino super, ale cena jeszcze bardziej.
Mocne trunki: Szok! Lubię brandy, a tu litrowe butelki od 8 €. Co prawda to są jakieś potanione wynalazki, mają tylko 30%, ale czuć prawdziwą wytrawną brandy w prawdziwej beczce (no dobra, to były wióry), no i są prawie wytrawne. Kilka wiodących marek, Soberano, Veterano (ta nazwa mi się szczególnie spodobała) i inne. Generalnie im lepsza jakość tym moc rośnie, ale rośnie też cena. Kupiłem 10-letniego Torresa (38%), jak dla mnie za dużo tej beczki w nim było, polecam na lotnisku litrowa butelkę 5-letniego w promocyjnej cenie 11 €. Wypijałem wieczorkiem prawie całą butelkę brandy, a rano tylko Vichy Catalan (wymowa katalońska „vici” – z twardym „ci”), Kas z puszki, trochę Xibeki, cava i spokojnie mogłem iść zwiedzać Muzeum Picassa (ten łobuz podarował Barcelonie jakie odpady, kretyńskie  wariacje na temat „Las Meninas” Velazqueza, a jak się nudził Velazquezem to malował kaczki za oknem). Chyba poza brandy nie ma mocnego lokalnego trunku – ale to mi zupełnie wystarczyło. (Jest Crema Catalana, ale to słabiutki likier, już lepiej sobie kupić kremowe ciastko z tym czymś w nazwie.)
Gdzie kupować: jest masa sieci marketowych, wybierajcie te hiszpańskie, z większych Mercadona, z mniejszych na przykład Dia, ale tak naprawdę nie ma to znaczenia, wybór i ceny są podobne, lepiej po prostu znaleźć sklep większy niż mniejszy. Byłem w Lidlu, takiej poruty nie widziałem – polskie Lidle są dużo lepsze niż barcelońskie, unikajcie tego jak choroby wenerycznej. Jak chcecie poszukać czegoś z wyższej półki, musicie znaleźć sklep specjalistyczny, to wcale nie jest łatwe. Większość z nich jest mała, a dużych wcale nie ma dużo. Najważniejszym jest Vila Viniteca [http://www.vilaviniteca.es/en/home], ale jak dla mnie to miejsce wydawało się za bardzo rozreklamowane. Przypadkowo znalazłem super sklep przy starówce – nazywa się Tesi, to chyba nazwisko właścicielki. Sporo wina, mocnych alkoholi (z całego świata), piwa, cydry. Naprawdę solidny wybór – w dodatku nie mają strony www i nie mówią po angielsku, czyli pracują dla swoich, a nie dla turystów. Mieści się to na ul. Princessa 55, zaraz przy granicy starówki. Niestety nie mam zdjęcia wnętrza, bo jak przychodziłem po flaszki to byli otwarci, ale jak przychodziłem zrobić zdjęcie to już nie byli – więc dołączam zdjęcie żaluzji i szyldu. Jak pisałem ostatnia deska ratunku to lotnisko – duży wybór, rozsądne ceny. Rozglądałem się za czymś mocnym, obsługa przy każdym trunku o mocy zbliżonej do 40%  ostrzegała, że to strasznie mocne, więc na złość znalazłem najmocniejszy alkohol – Ruavieja (Aguardiente de Orujo) – czyli po prostu galicyjską grappę. Kamionkowa butelka sugerowała beczkę (niesłusznie, orujo się nie starzy), a w środku była najbardziej śmierdząca grappa, jaką piłem. Tak jakby ktoś destylował same pestki. Ale w sumie ciekawe doświadczenie. Pewnie w sklepie na Princessa kupiłbym coś bliższego modelowemu orujo, czyli okolice 50%.
Gdzie pić: Takiej ilości barów nie widziałem. Nawet sklepy czy cukiernie okazują się być na zapleczu barami. Od dużych do tak małych, że mieści się w nich na stojąco 5 osób (więc reszta stoi na ulicy z kieliszkami w rękach). Zdecydowanie trzeba szukać tych nieturystycznych, rozrzut cen jest spory, im więcej turystów, tym drożej. Piwo podają w wersji małej, średniej i dużej – ta ostatnia to półlitrowy kufel, jego cena wyniesie od 3 do ponad 6 €. Ale nie wszystkie knajpy mają kufle, większość klientów woli piwo w małych pokalach. Wino i mocne alkohole leją „na oko”, czasami po zamówieniu kieliszka wina zostawią butelkę na stole, sugerując samoobsługę (nie liczcie na komunikację po angielsku, ale generalnie nie ma z tym najmniejszego problemu). Wino kosztuje od 1,5 € za kieliszek, brandy to ok. 3 €. Nie jest tanio, ale za to można zamówić ciekawe przekąski, ja na przykład zjadłem miskę świńskich uszu.
Ludzie: Miałem okazję zobaczyć ich niemało, bo 11-tego września manifestowali przywiązanie do niepodległości Katalonii. Zjechało się do BCN prawie dwa miliony osób, okazało się, że manifestacja polega na odstaniu kilku godzin na ulicach. Rozczarowanie, zero pijaństwa, zero awantur.
PS: Widzicie na zdjęciu z butelkami Koskenkorva Salmiakki? Poprzedni wynajmujący lokal pozostawili wypełnioną w połowie butelkę na stole. To fińska 32% wódka z dużą domieszką lukrecji – czarna jak smoła i anyżkowa jak diabli. Całkiem smaczna, niniejszym chciałem podziękować za ten miły prezent.

niedziela, 7 września 2014

Czy człowiek-pijak wytrzeźwiał?

Wakacje w Polsce są nudne jak flaki z olejem - wędrówki po Żabkach, Biedronkach, Polo i Kauflandach w poszukiwaniu czegoś pijalnego to nie jest ulubiona rozrywka człowieka-pijaka (choć jak się wydaje, większość narodu się tam nie nudzi, a może po prostu pułap cenowy jest adekwatny do stanu portfeli). Jeszcze trochę cierpliwości, jeszcze tylko kilka dni urlopu i wracam do pisania (nie, wbrew tytułowi nie porzuciłem picia).