piątek, 26 stycznia 2018

Kto pije ostatki…




Zapuściłem bloga, ale to nie znaczy, że spożywam mniej. To jest jak w dowcipie (mającym chyba wyśmiać jakąś małomówną nację, ale nie pamiętam, którą) o dwóch facetach pijących przy barze. Po godzinie picia jeden z nich mówi – Na zdrowie. – Jesteśmy tu, żeby pić czy żeby gadać - na to drugi. No wiec mało pisze, ale czasu nie zmarnowałem. Natomiast nadarzyła się okazja do pilnego wezwania czytelników do odwiedzenia sklepu lub baru – umiera kolejny polski alkohol. W zeszłym roku nieodwołalnie zamknięto gorzelnię w Łańcucie – własność jakiś żabojadów (Marie Brizard Wine & Spirits). Zapowiadali to od dawna, zrobili kilka miesięcy temu, ale do mnie dotarło to dopiero, gdy w sklepie Regionalne Alkohole na ulicy Miodowej na krakowskim Kazimierzu sprzedawca zapytany o rosolisa powiedział, że to już chyba koniec. W Łańcucie stawiają destylarnię, bo Francuzi skupią się na pozostałym zakładzie Starogardzie Gdańskim, w którym pewnie streszczą się do Sobieskiego. Żaba z nimi, natomiast jeśli ktoś się postara to rosolisa jeszcze kupi, bo na rynku są jeszcze butelki z tegoroczną akcyzą. Gdzie? W Warszawie namierzyłem w jednym sklepie, w sieci w co najmniej jednym, w dodatku takim, co sprzedaje wysyłkowo (na złość Brzózce). A w Krakowie na kieliszki sprzedają rosolisa ziołowego i różanego w knajpie Camelot na Św. Tomasza. Kiedyś chadzałem na kawowego rosolisa do zwisu (Vis-a-vis) na Rynku, ale od kiedy 40 g wódki kosztuje tam 10 zł pożegnałem się z tym miejscem (kibel na zewnątrz, po pijaku zamiast do toalety łatwo trafić na komisariat – bo jest numer obok – za to powinni dopłacać). Z tym, że ten Camelot też ma ceny wzięte z popsutego kalkulatora, a kieliszki to pojemniki na kocie łzy.
A jak kto nie wie, co to ten rosolis, to pokrótce opisze. Bardzo dobre połączenie trzech walorów – mocy, słodkości i aromatu. 40%, słodkie jak goldwasser (czyli ulepek, można by tym kleić cegły) i aromatyczne – w każdym razie wersja kawowa i różana (ziołowa trochę wymięka). Kawowy jest bezbarwny, a różany jest różany.
Polmos Łańcut jest francuski, pozostałe tez zostały kupione przez cudzoziemców, polski ostał się chyba tylko Polmos Bielsko-Biała. Pisałem niedawno o wódce Biały Bocian stamtąd, uratowała mi życie w czasie degustacji win w Sandomierzu, opowiem niedługo jak to się stało.
No i z nowości druga zła wiadomość – umarł pijak. Mark E. Smith, lider zespołu the Fall – a w zasadzie zespół The Fall. „Nothing worse than a secret drinker. … If you drink in the open, you don't become an alcoholic”.



PS. Wiadomość o jednej śmierci okazała się przedwczesna. Mark E. Smith nie żyje, takie są skutki nieleczenia zęba, ale Rosolis podobno przetrwał. I słusznie, bo skoro producent zastrzegł nazwę, to szkoda by marnować takiej inwestycji. Przy okazji - szukajcie w cenach poniżej 40 zł, to jest wykonalne, ja przepłaciłem i teraz mi wstyd. Z dnia na dzień pojawia się w coraz to kolejnych e-sklepach, pewnie tak będzie w realu, z tym że z kupieniem go zawsze miałem problemy.

PS2. Niby nazwa zastrzeżona, ale konkurencja nie śpi. Nie wiem kto to robi, na kontretykiecie tylko informacja, że wyprodukowano dla kogoś (ale zapomniałem dla kogo), ma dwie wersje, 40% czystą wódkę (!!!) i 32% ziołowa nalewkę. Hand-made i numerowana - trzeba by wypić zgrzewkę, żeby uwierzyć rękodzieło tego produktu. Ciekaw jestem czy Łańcut zareaguje.