niedziela, 27 czerwca 2010

Anyżkowe podróże

Człowiek-pijak jest zdeklarowanym fanem anyżku i pija wszystko co go zawiera. Ale dla tych co go nie pili mała anyżkowa wycieczka. Cukierki anyżkowe chyba zniknęły z rynku, ale skutecznie zastąpiły je cukierki lukrecjowe. Mają smak bardzo podobny, są mocno gorzkawe, ale nie są białe tylko... czarne. Najłatwiej dostępne w supermarketach przy kasach. Jeśli ktoś myje zęby to może spróbować użyć zielonej pasty Elmex – ona nie ma smaku miętowego, tylko właśnie anyżkowy. Anyżek można też po prostu kupić w sklepach z przyprawami – ma kształt niewielkich ciemnych gwiazdek, dodaje się go np. do kapusty, ale przecież to nie ma sensu, lepiej popić taką kapustę arakiem.
A jeśli już wybieramy się na prawdziwą wycieczkę, to anyżówkę pod postacią araku wypijemy na Bliskim Wschodzie – w Libanie i Syrii. Liban to wymarzony kraj dla ludzi-pijaków – tam piją nawet muzułmanie. Najpopularniejszy jest Arak Touma z charakterystyczną butelką w kształcie wieży zakończonej kopułą dachu. Jego cena jest niebezpiecznie niska. Smak zdecydowanie wytrawny, wyrabiany wyłącznie z anyżku, powinien mieć powyżej 50%, ale producent mojej butelki zapomniał na niej umieścić mocy. Wybór araków jest olbrzymi, niektóre mają powyżej 70%, takie człowiek-pijak lubi najbardziej.
Zdecydowanie bliżej kupimy pastis – już we Francji. Najpopularniejszy jest pastis firmy Ricard – smaku dodaje mu anyżek, lukrecja, inne zioła, jest słodzony, ma 45%.
W Turcji pijemy raki – najpopularniejsza to Yeni Raki, ma 45%, a jej bazą jest anyżek i winogrona lub rodzynki, nie jest słodzona.
W Grecji kupimy ouzo – zdecydowanie anyżkowe, ale o mocy około 40%, więc sens jego rozwadniania jest mocno wątpliwy.
Anyżek znajdziemy w absyncie (o tym później), wielu likierach (o tym później), jest dodawany do niektórych greckich brandy (o tym później). Był składnikiem polskiego goldwassera (o tym później), jest polskiego rosolisa (o tym później).
Gdzie w Polsce wypić anyżówkę? Ouzo, pastis i raki bywają w sklepach z alkoholem – raczej w tych z dużym wyborem (typu Alkohole Świata, bywały w sklepach Macro). Trzeba zwrócić uwagę na ceny, bo czasami miały idiotycznie wielkie. Nie ma sensu zapłacić więcej niż 40 zł za pół litra. Ale nie namawiam do kupowania całej butelki – ten smak nie ma w Polsce wielu zwolenników, a nie zawsze ma się pod ręką człowieka-pijaka, by mu oddać butelkę nielubianego trunku. Radzę znaleźć knajpę turecką lub grecką prowadzoną przez tambylca – w karcie powinna być anyżówka na kieliszki.
PS. Człowiek-pijak poszedł i sprawdził - 0,7 ouzo kosztuje 37 zł.

niedziela, 20 czerwca 2010

Anyżkowe wspomnienia

Człowiek-pijak wrócił z wyborów i oddał się wspomnieniom. (Swoją drogą głosowanie w stanie po spożyciu jest słuszne, nie pamięta się wyboru i po czasie zawsze można uznać, że był najtrafniejszy.) A wiec w czasach dzieciństwa w obiegu były zestawy landrynek, zawierające cukierki w różnych kolorach i o podobnych smakach plus cukierek biały o intensywnym smaku anyżkowym. Ten smak był równie popularny co szpinak, więc białe cukierki lądowały nieskonsumowane w koszach na śmieci. Człowiek-pijak miał wrażenie jakby proporcje białych cukierków były niesprawiedliwie zawyżone w stosunku do innych. Po latach odkrył, że ten obrzydliwy smak znalazł jednak właściwą bazę do konsumpcji – napoje alkoholowe. Alkohol to chyba jedyny nośnik z którym anyż doskonale konweniuje. Raki, araki, sambuki, pastisy i inne stały się ulubionym trunkiem człowieka-pijaka. A wspomnienie to przywołała butelczyna libańskiego araku przywieziona właśnie prosto od producenta. Właśnie libańskie czy syryjskie araki mają ciekawą cechę – są właściwie stricte anyżkowe – bez dodatków ziół, bez cukru. Te z dużych fabryk (Kefraya czy Al Kasr) mają moc 53%, te z fabryczek domowych są mocniejsze – najsilniejszy spożyty miał 70%. Człowiek-pijak pije je saute (najwyżej z kostką lodu), ale najpopularniejszy sposób spożycia to wymieszanie araku z wodą – w efekcie otrzymuje się napój o kolorze wody z mydłem (smak zresztą tez jest podobny). Ten z butelki miał 56%, ¾ litra starczyło akurat na dwa wieczory wspomnień (czy też raczej zapomnień).