poniedziałek, 12 grudnia 2011

Anyżkowe podróże – z nutą kminkową

Dziś o trunkach, których podróbek nie kupicie w Lidlu. Ponieważ 99% wejść na tego bloga to wynik poszukiwania informacji o trunkach z Lidla człowiek-pijak inwestuje w przyszłość jego bloga, nie idąc na łatwiznę, bo nie będzie pisał o Lidlu. Nigdy więcej słowa o Lidlu. O Lidlu. Halo, słyszycie mnie? O Lidlu!
Jak już stwierdzono najlepszy arak pochodzi z Libanu. I to nie ten z fabryk Kefraya czy Ksara, ale domowy. Jest on bez problemu dostępny w sklepach spożywczych, 24/7. Ma moc w okolicach 50%, ale jak dobrze poszukać to znajdzie się i 75%. Niestety kiedy człowiek-pijak wybierał się ostatnio do Libanu, chłopaki od Allaha zaczęli się z chłopakami od Jahwe przerzucać rakietami, człowiek-pijak stchórzył, a teraz już go na bilet nie stać, więc tyle wypije libańskiego araku, co mu go dobrzy ludzie podeślą. No i niedawno temu podesłali. Obiekt na zdjęciu za jedyną nalepkę miał cenę. Po reakcji gardła ocenić go można na jakieś 55%. Doskonale przyswajalny, bez problemu można go było mieszać z innymi destylatami. Miła niespodzianka „no name”.
Za to druga butelka ma bogatą etykietę, a na niej podróż przez pół świata. To słynna Lysholm Linie – aquavit, który zapakowano w dębowe beczki i wysłano statkiem w podróż do Australii i z powrotem (kilkarotnie przekroczył równik, co dla Norwegów ma jakieś magiczne znaczenie). Zmiany temperatur, wilgotności oraz kołysanie statku miało uczynić z tego trunku najlepszy wśród akwawitów. Co się nie stało – bo Linie jest słodkie jak gorzka żołądkowa i nawet przypomina ją w smaku. Człowiek-pijak wiedział, że naród który preferuje kminkówkę nie ma pojęcia o destylatowych smakach – Linie mogliby równie dobrze sprzedawać w Lidlu jako amaro. Litrowa butelka oczywiście nabyta na norweskim lotnisku w promocji, więc nie kosztowała zbyt wiele – koło 100 zł. Ale gdyby komuś przyszło do głowy kupować ja w sklepach Vinmonopolet to tam zapłaci ok. 300 zł.
A teraz aneks. I nie będzie o bourbonie z Lidla, co go wyprodukowano nie wiadomo gdzie, z nie wiadomo czego i nie wiadomo po co. Będzie o tym, że można wydać 30 złotych za prawdziwą whisky, bez konieczności odwiedzania Lidla (chyba człowiek-pijak wygrywa konkurs na częstotliwość używania zwrotu „lidl”). Oto butelka szkockiej whisky, która ma producenta, rozlewnie i właściciela. William Lawson’s to mix malta i graina, wyrób z najniższej półki destylarni Macduff, sprzedawany przez Bacardi-Martini głównie we Francji i Włoszech. Reklamowany był serią klipów ze Szkotami powalającymi swoich przeciwników ekspozycją tego, co ukrywają pod sukienkami (jak się uda to klip z YT na dole). Whisky zupełnie bez zobowiązań, ale smaczna, dość ostrawa w smaku, na specjalistycznych forach o szkockich whisky dają jej 65 punktów na sto, co jest chyba trafna oceną. Ale gdy przyłoży się ją do ceny za 0,7 – 29,95 zł – to jest to doskonały wyniki.
A co tu robią dwa słoiki miodu? Otóż jeden jest tani i pochodzi z Lidla. To miód wielokwiatowy, według etykiety „mieszanka miodów pochodzących z krajów Unii Europejskiej oraz spoza Unii Europejskiej”. Oczywiście bez producenta. To jest właśnie coś takiego jak bourbon z Lidla – cały świat się złożył na te smakołyki. A obok miód polski – akacjowy z wędrownej pasieki pani Genowefy Stańskiej (adres na etykiecie), sporo droższy. Ale że człowiek pijak się na darach Lidla nie poznał (co mu niedawno wytknięto), to nie będzie oceniał smaku. Odlidlujcie się od człowieka-pijaka!