sobota, 21 maja 2011

Człowiek-pijak nawraca się na marksizm!


A tak dokładnie na marksizm i spenceryzm. Jeszcze niedawno człowiek-pijak zachwalał Tesco, które miało mu poprawić samopoczucie po rozstaniu z Lidlem (przy okazji dla guglaczy: Lidl + brandy + bourbon + Majestat + nie + idźcie + tą + drogą), ale Tesco zawiodło go już kilka razy. Po pierwsze dobre i tanie wina znikają i nie wracają. Po drugie pojawiają się typowe niespodzianki dla dyskontów – wina stare, z podwójną akcyzą, które pod rozsądną ceną kryją stan zepsucia. Dotyczy to zwłaszcza win białych, których roczniki młodsze niż 2009 nie powinny w zasadzie być sprzedawane. Ale dystrybutor woli przecenić takie wino i wrzucić gdzieś, gdzie się na winach nie znają, więc kupią towar niepijalny. Oczywiście człowiek-pijak z Tesco się nie rozstanie, chociażby dlatego, ze kupuje tam żelki i groszek w puszce, ale jeśli chodzi o wina, to obecnie nieszczególnie poleca. Ale temat Tesco wkrótce wróci.
Natomiast jakiś czas temu w stołecznym Marks&Spencerze przy ulicy Marszałkowskiej otwarto dział spożywczy. W Wielkiej Brytanii to normalka, tam każdy Marks sprzedaje wino, ale w Polsce to debiut. Podobno Rossmann też już sprzedaje wina, ale człowiek-pijak jeszcze nie wie, który. Na początku M&S miał tylko wina, teraz są pojedyncze piwa, cydry, fuzzy, kremy – ale mają zaporowe ceny. Natomiast wina – co za niespodzianka! Średnia z zakupu około setki flaszek wynosi 20,10 zł. A na taką ilość wpadką było tylko chianti (niestety tanie a dobre chianti to tylko we Włoszech) i musująca cava. Ale w ogóle z winami musującymi tam jest niedobrze, bo człowiek-pijak kupił coś z nowej Zelandii za 35 zł i było do kitu. Honoru broni włoskie musujące pinot grigio za 24 zł, ale nie zawsze jest. W ciągu kilku miesięcy ceny lekko wzrosły, tak jak kiedyś średnia cena to było 19 zł, tak teraz 2 zł więcej (na początku można było z najniższej półki wysupłać dobrego hiszpana za 9 zł!). Ale te tańsze wina to nadal jakieś ¾ oferty. Broni się zwłaszcza półka z winami białymi – robi się gorąco i dobre schłodzone sauvignon blanc jest lepsze od zimnego prysznica (który jest zresztą nieekologiczny, bo woda się marnuje). Nareszcie można bez bólu kupić pinot grigio z Veneto, sauvignon blanc z Chile, Argentyny, Francji (pijalne!) czy Południowej Afryki. Cała gama win czerwonych, w tym dobra Rioja czy shiraz z Sycylii. 90% win ma nakrętki, to dobry zwyczaj krajów podległych Królowej. Jest też firmowa seria win firmowanych wyłącznie przez M&S – o dziwo pijalne, czego nie można było powiedzieć o analogicznej serii z Lidla. Wszystkie te wina pochodzą z sieci M&S, są niedostępne w innych miejscach.
Dział z winami ma jakieś 4 metry kwadratowe, na takiej powierzchni tyle dobra zmieścić, to jak trafić na żyłę złota.
Przy okazji można kupić dobre żelki, angielskie sosy, bardzo tanie kraby w puszcze, lemon bitter za 2,50 zł, no i jest super piekarnia z bardzo dobrymi bagietkami czy chlebem z orzechami. No i jest dział kuchni egzotycznej, głównie z hinduszczyzną. Niestety zaparkować w centrum to survival, a przyjechać autobusem po trzy kartony wina raczej niewykonalne. Z drugiej strony to może dobrze, że człowiek-pijak nie ma M&S pod domem, bo gdyby nie ten sklep, nie zauważyłby, jak nam pięknieje stolica i coraz bardziej upodabnia się do Ułan Bator, światowej stolicy kumysu.

niedziela, 15 maja 2011

Co pił Kolos Rodyjski

Człowiek-pijak zachęcony wymianą głosów pod którymś z wpisów chciał pojechać na Cypr. Ale wyczytał, że drogi i niespecjalnie ciekawy więc pojechał na Rodos. Gdzie dla odmiany było drogo i niespecjalnie ciekawie. Niestety to nie są Włochy – to Grecja, której mieszkańcy tak bali się drożyzny po wprowadzeniu euro, że aby ją ubiec sami podwyższyli wszystkie ceny i w dodatku się od tego procederu uzależnili.
Dość narzekania – bierzmy się do picia. Piwo: dominują ogólnogreckie Hellas i Mythos – zwłaszcza to drugie okupuje bary i kawiarnie. Lokalne jest Magnus. Wszystkie to typowe lagery, cena za półlitrową butelkę w okolicy 75 centów. Zdecydowanie wygrywa Magnus – oryginalny, świeży smak, idealne na upały.
Wina – Rodos ma własne wina, choć widok winnicy jest rzadkością. W sklepach spory wybór win ogólnogreckich, ale rodyjskich też jest sporo. Raczej drogie – ceny od 3,50, niestety za te cenę są rzeczy słabopijalne. Wina lokalne od 5 euro, człowiek-pijak zatrzymał się na poziomie 8 euro – nadal nieusatysfakcjonowany. Wśród win czerwonych dominuje szczep Amorgiano, coś jak Cabernet, wina są cienkie, nieciekawe. Wina białe to szczep Athiri, przypominające w smaku Chardonnay z miodem. Tu już jest lepiej, choć bez rewelacji. Z tego szczepu robione jest lokalne wino musujące, niestety kompletnie położone, a nietanie – minimum 7,50 za butelkę. W głównej fabryce Emery robią też słodkie wino Efreni – z Muscatu. Pierwszy łyk bardzo fajny, ale jak się wypiło butelkę (8,5 euro za półlitrową) to czuć, że to wino na 50%, brakuje mu intensywności, ma się takie odczucie jakby je ktoś rozwodnił.
Po tych porażkach człowiek-pijak poszedł na całość i przerzucił się na recynę. Ale nie na tę mainstremową znaną w Polsce z marki Kourtaki, tylko na taką najtańszą, kapslowaną w pólitrowych buteleczkach po 1,70 euro. Najfajniejsza była Malamatina, a to z powodu rysunku na nalepce, przedstawiającego osobę niepełnoletnią pijąca ze szklanki, z kluczem włożonym prosto we wnętrzności. Nalepka zapowiadała obecność w winie smaku żywicy, ale go nie było. Tak, tak, okazuje się, że obtanione recyny w zasadzie nie mają charakterystycznego żywicowego smaku, i tylko na tym wygrywają. Jest też lokalny rodzaj takie łże-recyny, identyczny w smaku.
Trunki mocne. Brandy – Metaxę można kupić we wszelkich odmianach i rozmiarach, ale człowiek-pijak Metaxy nie uważa, z powodu jej słodyczy. Wiec kupił pozostałe obecne w sklepie, które okazały się dziesięć razy słodsze od Metaxy. Mediterrane była jak bardzo słodka czekolada, a rodyjska Aigaion była za to rodzynkowa. Ceny w okolicy 8 euro za 0,7 litra, 4,5 za 0,350. Półki sklepowe zastawione ouzo (ceny też w okolicy 8 euro za dużą butelkę i 3-4 euro za dwusetkę), w knajpkach setka kosztuje od 1,5 euro. Grecka grappa nazywa się tsipuro, ale na Rodos ma też lokalną nazwę souma (lub suma, Grecy nie przywiązują wagi do gramatyki, sama nazwa wyspy pisana jest raz przez „z”, raz przez „s” na końcu). Wszystkie te wynalazki są dość tanie, ale niczego od nich nie oczekujcie – to zwykłe nieleżakowane destylaty, trzeba być ich fanem (jak człowiek-pijak), żeby warto je było wypić. Ciekawa jest natomiast tsipuro firmy Tsantali, sporego producenta win, który zaczynał od tsipuro i ouzo właśnie. Otóż tsipuro z tej wytwórni jest anyżkowe, ale to mało powiedziane. Aromat jest tak intensywny, że przebija się przez nakrętkę, wódka musiała być pita na balkonie, bo nie można było wywietrzyć zapachu z pokoju. Cena 3,50 za dwusetkę.
A co pił Kolos Rodyjski? Pił coś takiego, że aż upadł, a taką rzecz człowiek-pijak pił na Rodos! Biuro podróży Sky Club zapewniło mu hotelowe all inclusive, w tym drinki z baru. Drinki okazały się metanolem, już jeden kieliszek (to znaczy plastikowa szklanka, to i tak sukces, mogli polewać wprost do gardła) wystarczył na zarobienie potwornego kaca i całodobowego bólu głowy.
Człowiek-pijak robił zakupy w czymś na kształt sieciówki - Papppou. Bardzo dobrze zaopatrzony dział z alkoholem. W mieście są sieciówki międzynarodowe - ale daleko, trzeba jechać autobusem. Wśród nich wasz ukochany Lidl. A w nim - to samo co w Polsce. Te same niepijalne wina i wasza ulubiona brandy Majestat. Ona też może zabić Kolosa!