sobota, 11 lipca 2015

Co piją w depresji

W ostatnim wpisie wchodziłem na wyżyny mocy, no to teraz pora obniżyć loty (także geograficznie). Miałem okazję wypić dwa trunki z Holandii, jeden mainstreamowy, drugi lokalny – ale oba o mocy poniżej 40%. Na lotnisku można kupić Bokma Oude Friesche Genever (38%) – Bokma to nazwisko założyciela, „bok” to kozioł (tak jak styl niemieckiego piwa bock = koźlak), stąd na etykiecie wizerunek kozła. Firma działa od 1826 roku, od 1890 używa kwadratowej butelki, jest to więc podobno pierwsza markowa kwadratowa butelka na świecie – starsza niż znana wszystkim Cointreau. Holendrzy mają zresztą inny udział w historii kwadratowych butelek, w 1963 roku produkowali piwo Heineken w takich, a nawet zbudowano z nich dom – bo pomysł polegał na tym, że miały po użyciu służyć jako zastępnik cegieł. Genever jest oude, czyli stary, ale to nie dotyczy starzenia (moja butelka jest niestarzona, choć jest też wersja 5-letnia), ale stylu. Styl stary to podobno styl z wieloma dodatkami, tak wiec aromat jałowca pojawia się dopiero po pewnym czasie, wpierw czuć inne zioła. Specjalnością starego stylu jest udział destylatu z tzw. wina słodowego, czyli przefermentowanych odpadów z produkcji piwa. Nowy styl to giny w podobie londyńskiego, gdzie głównym (jedynym?) aromatem jest jałowiec. tak więc oude jest bardziej skomplikowany, a przez to lepiej pijalny, choć pewnie wersje starzone są jeszcze lepsze.
Ale to wszystko nie jest takie  pewne, bo teraz napiszę o firmie Wynand Fockink, która produkuje genevery w stylu oude i jonge, ale na odwrót – oude tylko z jałowcem, a jonge z innymi przyprawami. Żeby było zabawniej historycy alkoholu przypisują te nazwy destylatom, a nie dodatkom – oude ma więcej destylatu z wina słodowego, a jonge więcej z żytniego, a nawet z cukrowego. Wszystko się pomieszało w tej krainie wiatraków. Firma Wynand Fockink – przeszło 300 lat tradycji – oprócz geneverów specjalizuje się w nalewkach – ziołowych i owocowych. Mimo, że po wzlotach i upadkach firmy jest to obecnie własność Bolsa, receptury zostały stare i to się czuje – aromaty są w 100% naturalne. Niestety pomysł nalewek polega na ich małej mocy (20%), więc smak alkoholu jest tak zdominowany przez owoce, że go w ogóle nie czuć – całość smakuje jak dobry syrop, niespecjalnie przesłodzony. Dzięki nowemu właścicielowi i jego dystrybucji nalewki można kupić w wielu miejscach, ale warto w Amsterdamie odwiedzić historyczny sklep/bar i tam spróbować czegoś na miejscu – można zapisać się na degustację albo zwiedzić destylarnię (Pijlsteeg 31).
Skoro zmniejszamy kaliber, chciałem napisać o nowości na naszym rynku – wódce na kieliszki. Ale że miedzy pomysłem a wykonaniem mijają u mnie tygodnie, nowość stała się starością, bo napisały już o niej inne media. Ja trafiłem na kieliszek wyprodukowany i importowany z Czech (ale etykieta jest po polsku) – bo i tam po raz pierwszy zobaczyłem ten wynalazek. Kiedy świat ekscytował się angielskim pomysłem na wino w plastikowym kieliszku (teraz też już co najmniej w Hiszpanii), Czesi od dawna sprzedawali wódkę na kieliszki – nawet w czymś na kształt ich kiosków Ruchu. Wspominałem już, że są oni najbardziej rozpitym narodem na świecie, za tym idą różne pomysły logistyczne, na przykład wódka w 5-litrowych plastikowych baniakach – takich w jakich u nas sprzedaje się wodę. Firma Gurlex specjalizuje się w imporcie czeskich produktów alkoholowych (a jakże, są i giny, i brandy, i tequile, wszystkie czeskie narodowe trunki), teraz importuje 40% wódkę w kieliszkach 40 ml, kupiłem za 2 zł – to daje bardzo rozsądną cenę w przeliczeniu na pół litra. Natomiast polski wynalazek – lubelskie wódki smakowe – mają 30% i cenę 2,5 zł, i to już nie jest dobry wynik. No i zawartość też chyba nie jest konkurencyjna – choć przyznam się, że swojego czeskiego zakupu nie wypiłem, wołałem nie ryzykować zawodu moich czytelników, którzy by już nic ode mnie nie przeczytali.
PS. Uporządkowałem nieliczne linki na moim blogu, bo okazało się, że pomysł pana Łukasz Gołębiewskiego nie tylko żyje, ale żyje intensywnie. Otóż pan Gołębiewski to człowiek orkiestra, zawodowo zajmuje się rynkiem książki, współtworzy specjalistyczną stronę jemu poświęconą, ale jest też weteranem ruchu punk i autorem powieści o tematyce punkowskiej. Nie wiem co prawda co to jest powieść punkowska, ale w ogóle nie chcę aż tyle wiedzieć o nowych nurtach w literaturze współczesnej. Ale jest też rzeczony pan specjalistą od mocnych trunków, obecnie autorem co najmniej dwóch książek  o tej tematyce – nawiasem mówiąc właśnie dziś kupiłem jego książkę pod tytułem „Wódka”. Otóż prowadził on bloga na temat mocnych alkoholi, ale od jakiegoś czasu przeprowadził go na poważnie nazwaną stronę spirits.com.pl i tam CODZIENNIE opisuje jakiś trunek. To znaczy prawie tak często jak ja jakiś spożywam! Teksty są niezłe, strona ma co prawda fatalną szatę graficzną (nawet nie punkową) i brak dobrego indeksu (chyba żadnego nie ma), więc trudno tam coś odszukać, ale polecam obiema rękami (z kieliszkiem w każdej). Ze stron piwnych nadal polecam blog Amatora Piwa, ale ciągle powstaje ich sporo, są też takie z codziennymi recenzjami, na przykład ten.
Mam za sobą sporo nowych wypitych trunków, mam przed sobą nowe wyprawy, wkrótce nowe wpisy, ich brak nie będzie oznaczał mojej śmierci, tylko tradycyjne rozleniwienie, kiedy umrę od razu was o tym powiadomię.