niedziela, 23 września 2012

Doniesienia z frontu (3)

Dziś krótko, w zasadzie ten wpis to polecenie innego bloga. Kiedy człowiek-pijak szukał w sklepie Simply przecenionych win mających być skutecznym wywoływaczem kaca, znalazł na półkach solidną flaszkę whisky. Camp-cośtam Blended Whisky ma pojemność 1,5 litra i kosztuje 65 zł (1 l = 43,30 zł), co lokuje ją w strefach najniższych, ale w sieci podano też informację, że taką samą butelkę w sieci Auchan można było kupić za 50 zł – co byłoby już rekordem (choć taka cena zapewne obowiązywała w okresie promocji). Camp-cośtam wyprodukowała szkocka firma Hunting Lodge Spirits Limited (producent dostępnej w Polsce whisky Hunting Lodge), ale czy na pewno miało to miejsce w Szkocji? Właściciele Hunting Lodge to Francuzi (posiadający we Francji olbrzymie fabryki gorzały) a dystrybucję prowadzi francuski Fauconnier (ma on w swoim portfolio wiele znakomitych trunków, na przykład „brytyjski” gin Lloyds, którego fałszerze z Czech nie musieliby podrabiać). Adres firmy jest edynburski, ale mieści się ona w zwykłym biurowcu. Stąd podejrzenie, że adres firmy to tylko pretekst do użycia określenia „szkocka”, bo sam napój jest francuski. Jak smakuje? Oto blog Marka Cumbera z notkami degustacyjnymi (może nie tak profesjonalnymi jak na blogu pana Milera) bourbonów i whisky, a na nim recenzja Camp-cośtam. Są tam też miedzy innymi recenzje Zachodniego Złota, Blue Barrel i Gold Barrel. Dzięki Cumberowi człowiek-pijak nie musi tego wypijać – a zresztą wcale nie planował, to są akurat napoje, których jakość można rozpoznać bez próbowania.

czwartek, 20 września 2012

Haust wiedzy - dygresje o tuzemaku (2)

I znowu garść dygresji. Onegdaj czeski rum (a on właśnie padł ofiarą fałszerzy) nazywał się „rum tuzemsky” (czyli tutejszy). Przepisy UE nakazały jednak rumem nazywać destylaty soku z trzciny cukrowej, więc bracia Czesi musieli zmienić nazewnictwo. Pomysłów było kilka, między innymi zabawny „tuzemski um”, wygrał jednak tuzemak. Polak widzi Czecha jako brzuchatego Szwejka popijającego piwko, w rzeczywistości Czechy są na pierwszym miejscu na świecie pod względem spożycia alkoholu przez osoby dorosłe, a co najmniej 20% spożycia alkoholu to szara strefa. W Czechach produkuje się lokalne wino, żeby wesprzeć producentów zniesiono na nie akcyzę (dla porównania w Polsce w cenie butelki 0,75 l jest 1,18 zł akcyzy), efekt był taki, że Czesi kupują masowo najtańsze wina hiszpańskie w kartonach. Spożycie piwa natomiast poważnie spadło, zwłaszcza piwa produkowanego przez duże koncerny (w Polsce w 2011 pobiliśmy rekord spożycia, w 2012 przebijemy go, powodem jest podobno świetna pogoda, człowiek-pijak wątpi, przez ostatnie dwa lata lipce były deszczowe i zimne, w tym roku wrzesień już jest jesienny, dziś w nocy w Warszawie zapowiadają cztery stopnie, zaraz nam włączą kaloryfery). W każdym razie Czesi i Polacy upodabniają się do siebie, Czesi – jak już była o tym mowa w 1. odcinku, produkują nawet wódki udające polskie, mające na etykiecie nasze godło lub napis "wódka warszawska".
Przypadki zatrucia alkoholem nieetylowym odstraszają konsumentów od raczenia się bimbrem, zupełnie niesłusznie. Bimber wyprodukowany nawet najprostszą metodą, na przykład w garnku, zawiera śladowe ilości metylu, nieszkodliwe dla pijącego. Można się zatruć przedgonami lub pogonami, ale nie pozbawiają one na stałe zdrowia lub życia. Charakterystyczny zapach bimbru daje wiec gwarancję przeżycia. A jaką gwarancję daje charakterystyczny zapach denaturatu? Paradoksalnie braku bólu głowy. Denaturat to skażony etanol, ze względu na masowe spożycie nie zatruwa się go trucizną, ale czymś co ma go uczynić wstrętnym w spożyciu. Jest to duża ilość kwasu acetylosalicylowego, czyli po prostu aspiryny. W podobny sposób skażano alkohol sprzedawany w aptekach w czasach amerykańskiej prohibicji. Słynnym przypadkiem takiego wynalazku był Jamaica Ginger zwany popularnie Jake. Do jego skażenia użyto fosforanu krezylu, nie poddając go uprzednio żadnym testom. Tak wiec został przetestowany na ubogiej – głównie imigranckiej – ludności, która po spożyciu doznała nieodwracalnego uszkodzenia nerwów, skutkującego charakterystycznym inwalidzkim chodem, nazwany „Jake walk”. Historia ta opisana jest pokrótce na stronach wikipedii a bardziej literacko w książce Iaina Gately’ego „Kulturowa historia alkoholu”. A co do samej amerykańskiej prohibicji – w tejże książce szczegółowo opisanej – ciekawa jest jej skuteczność. Otóż pada argument, że była skuteczna, bo spożycie alkoholu wróciło do poziomu sprzed niej dopiero po dwudziestu latach. Niestety stwierdzenie to świadczy tylko o kiepskiej metodologii go głoszących. Nie da się badać spożycia na podstawie danych o legalnej produkcji, bo to by oznaczało, że w czasie prohibicji wynosi ono zero, czyli Al Capone byłby tylko miejską legendą. Otóż Amerykanie zbadali dwa zdarzenia, mające bezpośredni związek ze spożyciem alkoholu oraz odnotowywane w statystykach – udział w bójkach po spożyciu alkoholu (tych z interwencją policji) oraz zachorowalność na marskość wątroby. Okazało się, że wystarczył rok, by te statystyki wróciły do normy – czyli tylko rok był potrzebny Amerykanom, by źródła legalnego alkoholu zamienić na nielegalne. A dwudziestu lat potrzebowali, by zrezygnować z tych nielegalnych.
PS. Ponieważ człowiek-pijak polecił ACC w ciemno, wiec postanowił je przetestować. Kac łatwo wywołać, wystarczy pójść do sklepu sieci Simply (własność Carrefoura) i kupić kilka win z półki z przeceną. Tam sprzedają coś, co producent boi się wylać do kanalizacji w trosce o stan rur i zatrucie środowiska. Po konsumpcji a przed snem człowiek-pijak spożył tabletkę 200 mg i rano... obudził się ze strasznym bólem głowy. A wiec ACC nie działa, działa aspiryna i tego się trzymajcie. No i kilku piw rano.

wtorek, 18 września 2012

Haust wiedzy - dygresje o tuzemaku (1)

Głośno się stało o sfałszowanym alkoholu z Czech, co więcej, sugerowano, że człowiek-pijak zna się bardziej na denaturacie niż bourbonie z Lidla, a więc dziś kilka wtrętów o trunkach niepolecanych do konsumpcji. Podrabianymi producentami są firmy Drak i AB Style. Po otwarciu stron ukażą się informacje o fałszerstwach, trzeba kliknąć na dole aby przejść do zwykłej zawartości. Obie firmy mają w swojej ofercie zabarwione i aromatyzowane wodne roztwory spirytusu – stąd łatwość podrobienia, wystarczy dowolny alkohol rozwodnić i coś do niego dodać. W ofercie obu firm są wyprodukowane w ten sposób „destylaty owocowe”, „giny”, „tequile”, „brandy”, „likiery”, „fernety” itp. AB Style ma jeszcze jakieś ambicje i dystrybuuje oryginalne prosecco i ukraińską wódkę „Chortica”, natomiast Drak to nawet dla człowieka-pijaka jest hardcore. Prawie wszystkie alkohole dostępne są w plastikowych butelkach 6 l (cena to ok. 150 zł) albo w drugą stronę – w jednorazowych kieliszkach 40 ml, zaklejonych papierową etykietą z zawleczką. Ograniczona czeska prohibicja dotyczy alkoholi powyżej 20%, ale Drak ma w swojej ofercie także „Kysele jablko” o mocy 16%, więc fałszerze nadal mają nadal pole do popisu.
AB Style oferuje czeskim konsumentom „Wódkę polarną” i „Wódkę biało-czerwoną” (w polskojęzycznej części oferty tych wódek nie ma). Niestety nie ma ofercie bourbonów, choć nic straconego. Przepisy międzynarodowe nie pozwalają na produkcję w UE bourbonów pod taką właśnie nazwą, ale też i tequila nazywa się u Czechów „hombre” a brandy „grand” (tylko gin jest „ginem”). Gwoli sprawiedliwości AB Style ma w ofercie osobny dział destylatów owocowych.
Do produkcji podróbek użyto alkoholu metylowego stosowanego np. w płynie do spryskiwaczy. Samochody zawierają też drugi specyfik, glikol etylenowy użyty do produkcji płynu do chłodnic. Glikol nie powoduje ślepoty, trzeba go spożyć kilka razy więcej niż metylu, żeby odwiedzić niebiosa, oba alkohole dają słabego kopa, więc wypija się ich więcej niż etylu. Trujące są nie tyle same alkohole, co efekty ich metabolizmu, tak jak źródłem kaca jest nie etanol, ale efekt jego metabolizmu: aldehyd octowy. Aby zwalczyć kaca, trzeba spożyć coś, co się z tym aldehydem wiąże, podobno najlepsza jest acetylocysteina (niestety dość szkodliwa). Ale działa tez zwykłą aspiryna, trzeba ją spożyć po konsumpcji, a przed snem – acetylocysteinę też . Aspiryna spożyta przed wypiciem potęguje działanie alkoholu (co nie jest takie złe, ale nie zadziała na kaca), spożyta nazajutrz nie ma się już z czym wiązać.
Zarówno w przypadku zwykłego kaca jak i w zatrucia alkoholami niespożywczymi należy odtruć się etanolem. Wstrzymuje on metabolizm poprzednio spożytego alkoholu – organizm zaczyna przerabiać świeżo spożyty. W przypadku spożycia glikolu czy metanolu warto też się przejść do lekarza, jeśli ktoś jeszcze zobaczy taki kierunek.
PS. Na zdjęciu eksponat z kolekcji człowieka-pijaka, nie mylić z bourbonem z Lidla.

wtorek, 11 września 2012

Alkoholowa literatura (1)

Kiedy człowiek-pijak był w fazie abstynenckiej (a że jest legalistą, oznaczało to w praktyce do pełnoletniości), zdarzało mu się obcować z alkoholem na stronach literatury pięknej. Przeczytał całego Remarque’a (równie dobrze mógł co prawda przeczytać jedną jego książkę kilka razy) i zapamiętał, że bohaterowie pochłaniają spore ilości czegoś, co zwie się calvados. Musiał lata czekać na porównanie literackiego zapisu z prawdziwym smakiem – bo po pierwsze z calvadosów królowała w PRL „Złota jesień”, kolejna próba rozpuszczenia fragmentu tablicy Mendelejewa w spirytusie z ziemniaka, a po drugie jako należący do polskiej niższej klasy średniej, kontakt z zagranicznymi alkoholami ograniczony miał do stawiania na półce pustych butelek po zagranicznych trunkach. Tak, tak, młodsi czytelnicy, zwyczaje takie jak kolekcjonowanie pustych opakowań po papierosach przypinanych do słomianej maty mogą wam się wydawać objawami poważnego defektu psychicznego, ale onegdaj były masowym sportem młodzieży. Dość dygresji – wracamy do alkoholu. Mijały lata, człowiek-pijak czytał i czytał, w książkach (znowu podobnych do siebie jak krople wody) Bulatovicia lała się rakija (i znowu problem z dostępem do trunku), a bohater Lowry’ego zalewał się tequilą (jak wyżej). A potem przyszła kolej na różne alkoholowe wynalazki z tekstu Jerofiejewa i w końcu opis smętnego końca pijaka Fallady. Kolejność lektur chyba prawidłowa – od fascynacji smakowitym płynem do smutnego upadku alkoholika. Człowiek-pijak jednak wybiera fragment początkowy tej podróży przez słowa, bo jest i smaczniejszy i weselszy.
I dlatego dziś będzie o Agacie Christie i jej bohaterze, Herkulesie Poirot. Ten Belg mieszkał w Anglii, więc był tam postrzegany jako dziwak, ale jedno z jego dziwactw bardziej byłoby docenione we Francji – otóż Poirot pił cassis nierozcieńczony winem. Creme de cassis został rozpowszechniony przez burmistrza Dijon o nazwisku Kir, który serwował go swoim gościom jako dodatek do wina aligote, tak że w końcu Francuzi zapomnieli, ze można cassis pić bez dodatków. Czy Poirot jest dziwakiem? Otóż nie, Poirot robi to, co należy zrobić z cassisem. To bardzo nasycony, atakujący owocowym smakiem likier z czarnych porzeczek, gęsty, o niesamowicie intensywnym kolorze, wspaniałym naturalnym zapachu. Otrzymany w wyniku dość skomplikowanego procesu z zamrożonych owoców. Mam moc 20%, wynika ona z przyczyn technologicznych, możliwe, że nie może być mocniejszy, ale taka intensywna owocowość aż prosi się o większy woltaż. (Nawiązując do wymiany uwag z panem Tomaszem Milerer, człowiek-pijak zaryzykuje i na 10 punktów da 10 – pomijając kwestię mocy.) A co z kirem? Człowiek-pijak dolał cassisu do wina musującego i efekt był przewidywalny – wino nie przebija się przez smak cassisu, w efekcie pije się rozcieńczony i musujący cassis. Gorzej z winem białym, źródłowo dolewano aligote, tego wina człowiek-pijak nie zna (choć może na naszym rynku jest wersja mołdawska), więc dolał co było pod ręką, padło na gruzińskie Tsinandali, efekt był fatalny, smak wina przebił się przez porzeczkę, próbował ją zdominować i to nie było udane połączenie. Trzeba było jednak popróbować z czymś ostrym i kwaskowatym.
Gdzie kupić i za ile? We Francji w sieci Nicolas butelka 0,7 Creme de Cassis Boudier (najbardziej znany producent z Dijon) kosztuje 13,50€, w Polsce w sieci Makro 65 zł, tradycyjnie trochę drożej, ale bez przesady. Butelka w Makro to klasyczny kształt i nalepka, sieć Nicolas (i chyba tylko ona) sprzedaje z jakiś powodów inne opakowania – tu zdjęcie z angielskiego Nicolasa, z takiej właśnie pił człowiek-pijak.
Człowiek-pijak liczy na czytelników, może znacie jeszcze jakieś literackie szlaki alkoholowe? Op uw gezondheid!

sobota, 1 września 2012

Doniesienia z frontu (2)


A nawet z kilku frontów. Człowiek-pijak pojechał do Makro Cash and Carry zwabiony 50-złotowym bonem dla klientów dawno niewidzianych. Zmiany, zmiany, zmiany – chciałoby się powiedzieć. Makro wyraźnie przegrywa z wysypem hipermarketów, co widać głównie po ilości klientów – a raczej nie widać, tak jest ich niewielu. Kolejki do kas zniknęły, zniknęli panowie robiący szczegółową rewizję wywożonych zakupów. Na szczęście alkohol nie zniknął. Wybór piwa nie jest oszałamiający, ceny porównywalne z hipermarketowymi, można sobie darować. Wina – tu zdecydowana zmiana na lepsze. Makro rozszerzyło półkę z winami z własnego importu, tak wiec warto poszperać po półkach – a i ceny nie są jakieś powalające. Już za ok. 20 złotych można ustrzelić jakiegoś dobrego Hiszpana. Sporo wynalazków, w tej konkurencji zdecydowanie wygrywa hiszpańskie wino bezalkoholowe – niestety za prawie 40 zł. Jest kilka bibów – czyli win w kartonach, za około 60 zł za 3 l, co jest międzynarodową rozsądną ceną za ten wynalazek. Dział z alkoholami mocnymi robi wrażenie, bo to połączenie oferty marketowej z ofertą sklepu typu „alkohole świata”. A wiec od nalewek w kartonach za kilka złotych przez ofertę zwykłej monopolowej budki „alkohole 24 h” aż do półki zdecydowanie wyższej. A na niej grappy od taniej za 40 zł do starzonych po 148, Calvados Boulard Grand Solage za 145 i VSOP za 167, Drambuie za 100, Cassis Boudier za 65, Galliano za 86, Grand Marnier za 115, przeróżne brandy, koniaki, tequile, giny, sake i inne. Wśród nich ciekawostki jak np. Boudier Dijon Saffron Gin za 75 zł. Największa półka jest z whisky, są wszystkie mainstreamowe, ale szczególnie półka z maltami robi wrażenie. Ale malty to nie domena człowieka-pijaka, więc  zwrócił uwagę na bourbony trudno dostępne w marketach: Four Roses Single Barrel za 149 i Labrot & Graham Woodford Reserve (Kentucky Straight Bourbon) za 150 zł. Na przykładzie tego ostatniego można coś napisać o ofercie i cenach w Makro. Otóż mimo, ze bourbon ten jest dystrybuowany w Polsce przez Brown-Forman, to w sieci oferuje go zaledwie kilku sprzedawców. Ceny w sieci to 171-185 zł, cena w Makro to jakieś 120% ceny amerykańskiej.  Tak więc to całkiem niezła oferta i całkiem znośne ceny.
Złe wieści pochodzą z Lidla i Kauflandu. Alkoholowe półki tego pierwszego się skurczyły, prawie nie ma mocnych alkoholi spoza oferty własnej, nic nowego, wina ciągle te same, zakupy streściły się do nabycia jednej butelki piwa czeskiego marki Argus za mniej niż 2 zł. To piwo z browaru Platan z Protivina (produkującego całkiem pijalne piwo o tej nazwie), sikacz lekko pachnący szczurem, cena adekwatna do jakości. W Kauflandzie podobnie – półka z mocnymi alkoholami się mocno skurczyła, na szczęście można jeszcze coś wybrać z win, choć już nie wśród musujących, bo tu króluje marka własna Kauflandu, proponująca coś w kilku odmianach po 10 złotych – strach pomyśleć, ze to ktoś pije. Oj, idzie kryzys, idzie. Ludzie nie kupują, to i sklepy nie sprzedają.
Ponieważ (jak chociażby widać było w Makro) rosną jedynie półki z whisky, człowiek-pijak poleci rodzimy whisky-blog Tomasza Milera, z codziennymi wpisami (bo pan Miler nie jest człowiekiem-pijakiem i doradza picie z rozsądkiem, co przecież jest prostą drogą do zabójczej abstynencji) – choć są także wpisy o innych mocnych alkoholach (teraz leci seria o bitterach, niestety dobór cieczy jest nieciekawy). Notki degustatorskie nie zawierają ocen – co jest ewidentnym minusem. Autor tłumaczy to niemożliwością porównania różnych rodzajów trunków, co jest dziwne, bo Robert Parker jakoś potrafi dać 72 punkty szampanowi i burgundowi, nie proponując jednak by je mieszać. W każdym razie szukałem na tym blogu opisów whisky z dyskontów i znalazłem jeden. Golden Loch z Biedronki nie zostało ocenione w opisie, nie został oceniony wspominany już Lawsons, ale zostały porównane w rankingu blendów. No i okazało się, że dla autora Lawsons jest niezły, a whisky z Biedronki należy unikać jak ognia. Co było do okazania.