piątek, 30 września 2011

Bruderszaft z Barackiem


No cóż, niestety prozak jest do kitu. Co prawda nieźle się miesza z alkoholem, a nawet łagodzi kace – ale po kilku dniach powoduje senność w ciągu dnia, a człowiek-pijak jak by chciał zasnąć to by się położył do łóżka, a nie brał prochy. Więc leki odstawione, najlepszy antydepresant – alkohol – w ciągłym użyciu. Problemy z psyche jednak nie minęły, stąd wielkie opóźnienie w pisaniu bloga. Albo wielkie przyspieszenie w piciu różnych wynalazków, za czym pisanie po prostu nie nadąża.
No i z tego powodu wpis o człowieku-Baracku z dużym opóźnieniem – a miał być na jego wizytę w Polsce. Otóż w głowie człowieka-pijaka zrodziło się pytanie – czym powitać człowieka-Baracka. Najlepiej chyba barackpalinką – węgierskim destylatem z brzoskwini. Ale destylaty węgierskie dostępne w Polsce to totalny dynks – kiepski alkohol z dodatkiem chemii. Ale nie sądźmy destylatów owocowych po ich reprezentacji polskiej – tu faktycznie szprycują nas jakimiś odpadami. W czym królują czeska firma Jelinek i węgierska firma Zwack. Zwack jest producentem słynnej żołądkówki Unicum, ale jej drugi flagowy produkt – śliwowica Vilmos – to płyn do udrażniania rur. Od razu dwa smaki – kiepski alkohol i chemiczne dodatki – rozjeżdżają się jak pociągi sunące po jednym torze w przeciwnym kierunku. Butelka za całe 80 zł – na tyle ten wynalazek wycenia sobie sklep węgierski pana Kovacsa, który lata temu pozwolił człowiekowi-pijakowi za jedyna dwadzieścia kilka złotych od butelki dowiedzieć się, że tania węgierska palinka może konkurować z acetonem. Aż tu niespodzianka. Firma Gundel (chyba nie ta od słynnej restauracji, niestety, mimo że jej trunki są wszędzie dostępne, to informacja o niej już nie) produkuje wiele rodzajów palinek, a kupiona na lotnisku za 8 euro barackpalinka okazała się strzałem w 10. Nie rozjeżdża się, wpierw trochę drażni w gardle, ale potem drażnienie łagodzi aksamitny, wyraźny smak moreli. Prawdziwych, a nie z tablicy Mendelejewa. Jakby ktoś znał wegierski to tutaj jest strona z palinkami. Ale ceny na niej nielotniskowe, chyba lepiej kupić bilet w tanich liniach i pozwiedzać aeroport.
A co jeśli mielibyśmy wybrać trunek z kraju człowieka-Baracka? Człowiek-pijak stawia na bourbona, choć to chyba niezbyt politycznie poprawne. Nowość w polskich sklepach – Bulleit. Człowiek-pijak wpierw poznał wersję amerykańską – litrowa butelka kosztuje na lotnisku 100 zł. Ma 45%, jest bourbonem leżakowanym przez co najmniej 6 lat, o najniższym możliwym udziale słodu kukurydzianego (zapewne niewiele więcej niż 51%). A więc mało charakterystycznej kukurydzianej słodyczy – która człowiek-pijak lubi, ale wie, że odstrasza ona wielu amatorów whiskey. Zdecydowany smak, bardzo wyraźna beczka, mile gryzie w gardle, organizm doskonale przyjmuje duże ilości. Wymieszany z innymi trunkami działa jak aspiryna. Niedługo po degustacji wersji oryginalnej w Tesco pojawiła się importowana wersja rozlewana w Anglii. Ma 40% i jest o te 6% mniej atrakcyjna – czyli nadal godna polecenia. Wpierw kosztowała 77 za 0,7 litra, potem cena spadła do 63 zł. W ocenie człowieka-pijaka najlepszy bourbon na polskim rynku w cenie poniżej 100 zł.
A najgorszy? Tak, człowiek-pijak zna już odpowiedź na to pytanie. I będzie to zarazem odpowiedź na inne – czy płyny z Lidla są pijalne. Czytajcie blog człowieka-pijaka a zaoszczędzicie pieniądze i zdrowie! Sensacyjne doniesienia z Lidla już wkrótce!
PS. Bulleit jest wynalazkiem nowym (poza recepturą), wiki ma nawet miejscami problem z usytuowaniem gorzelni – ale na szczęście nie w głównym haśle. To wszystko mogłoby źle świadczyć o samym trunku – w sieci można nawet znaleźć informacje, że ktoś znalazł wersję barwioną karmelem i tym podobne bzdury. Jak by powiedział człowiek-Barack – bullshit! Sieć kłamie, a o tym kłamstwie już w najbliższym odcinku.