sobota, 30 września 2017

Co piła Carmen

Ta podróż nie zaczęła się dobrze. W czasie międzylądowania w Amsterdamie nie zdążyłem nic kupić, samolot do Sevilli się spóźnił, a na miejscu okazało się, że nie ma bagaży. W efekcie w mieście byłem około 22.30, no i niespodzianka – w Sewilli po 22-giej w sklepach nie sprzedają alkoholu – nie wiem jaka jest tego przyczyna. Ale pomocni południowcy rzucili hasło „Chino” – czyli Chińczycy. Chińczycy (a może to są Wietnamczycy?) pracują do późnej nocy i maja w nosie zakazy. Czasami tylko poproszą o wyniesienie alkoholu w torebce foliowej. Widziałem młodzież robiącą tam alkozakupy w okolicy północy. Jak znaleźć Chino? Zapytać albo się pokręcić, są wszędzie. A ceny są raczej normalne, może z 5-10% wyższe niż w zwykłych marketach, ale niekoniecznie. Wybór słaby, ale wcale nie gorszy niż w małych Carrefourach.
We wrześniu średnia dzienna temperatura to 35 stopni, ale miasto jest zacienione, uliczki wąskie, sporo zieleni, bliskość rzeki – nie ma dyskomfortu, można pić alkohol i specjalnie nie osłabnąć. Oczywiście jak się udacie na otwartą przestrzeń, na przykład na Wyspę Kartuzów, upał stanie się dotkliwszy. A teraz jak zwykle szybki przegląd trunków i miejsc.
Piwo – Sevilla to królestwo Cruzcampo, tutejszego eurolagera (teraz własność Heinekena). Poprawny, słaby, dobrze gasi pragnienie. Jest wszędzie, ale są też sklepy i bary z piwami rzemieślniczymi, podobno jest mikrobrowar, szklanka piwa kosztuje tam 3,5€, można wytrzymać.
Wino – Andaluzja to region win wzmacnianych, stolica Sherry (Jerez-Xeres), Manzanilli, Malagi i czegoś tam jeszcze. Nie jestem fanem takich win, próbowałem więc z ciekawości rzadszych białych wytrawnych, ale smakują jakby się utleniły, to nie moja bajka. Specjalnością Andaluzji jest vino de naranja, czerwone wzmacniane wino słodkie, w którym macerowały się skórki i pestki pomarańczowe. Lokalne pomarańcze są odmiany gorzkiej, trudno jest ich skosztować (po prostu nie ma ich w sklepach), służą do wyrobu gorzkich dżemów, eksportowanych do UK. No i do produkcji wina pomarańczowego (nie mylić z białym winem, w którym moszcz długo maceruje się ze skórkami), które w smaku przypomina trochę wermut, ale ma oczywiście posmak pomarańczowej skórki. To był strzał w 10-tkę, schłodzone 15-procentowe wino smakowało świetnie. To na zdjęciu (z napisem Orange) to produkt sevilski, inne są z okolic. Piłem trzy rodzaje, trochę się różnią stopniem słodkości, sevilskie jest najmniej słodkie (ale wystarczająco). Cena między 7 a 9€ (ale z pewnym wyjątkiem, o tym na końcu). Znalazłem też wino cytrynowe, zasada produkcji ta sama, ale wino jest białe, a macerują się elementy cytryn. Również polecam. Jest też lokalny wermut (np. Vermouth Diaz z Huelvy), również znakomity. Są andaluzyjskie wina niewzmacniane, ale dość trudno dostępne. Raczej białe i wytrawne. Kupiłem wytrawne pedro ximenez (szczep królujący wśród producentów win wzmacnianych) i było niezłe, ale kupiłem coś innego i to były zlewki (oczywiście jak zwykle to była niska półka, więc się nie obraziłem). Najpopularniejsze w knajpach było białe verdejo z regionu Rueda i tego się trzymałem – w sklepach duży wybór w rozsądnych cenach, wszystkie wina na jedno kopyto, cytrusowo-orzeźwiające, idealne na upały.
Destylaty – brandy, rum i anyżówka, czy czegoś trzeba więcej? Andaluzja to stolica Brandy de Jerez, występuje ona w trzech odmianach, solera, solera reserva i grand reserva – różnią się czasem leżakowania i czymś jeszcze. To coś jeszcze to dodatki, na które pozwala apelacja, w dodatku producenci nie musza ich ujawniać. Łącznie z karmelem! Czyli wcale to co lepsze nie musi być lepsze. Kupiłem np. solerę i solerę reservę w identycznej cenie, i wygrała prosta solera. Wybór jest spory, na szczęście nie ma tego, co można kupić w Polsce, np. prostego produktu firmy Romate (wypijcie, jeśli chcecie obrazić się na brandy), więc za każdym razem udawało mi się trafić na dobre alkohole. Ceny (także pozostałych omawianych) zaczynają się od 7€ za butelkę 0,7 l, jest bardzo tanio. Duży wybór rumów, wszystkie starzone, wszystkie niezłe (wygrał wenezuelski). Ale celem było spróbowanie jedynego rumu andaluzyjskiego. To wymagało podróży do Granady, gdzie w dwóch sklepach sprzedają Ron Palido de Motril. Jeszcze 10 lat temu to był w 100% rum hiszpański, ale gdy zaprzestano uprawy trzciny cukrowej, produkt do destylacji jest sprowadzany z zagranicy. Biała butelka o pojemności 1 l nie nastrajała pozytywnie, ale zawartość była jeszcze gorsza. To może stało koło rumu, ale dość daleko. Alternatywa jest taka – albo wylewacie do zlewu, albo wspieracie się recepturą Cuba libre. Są różne anyżówki, słodkie i nie, kupiłem flaszkę Castylijki, smakuje jak włoska sambuca. Na zdjęciu widać też patxaran (pacharan), kupiłem z ciekawości, bo to nie jest napój andaluzyjski, raczej baskijski. Anyżkowa nalewka na śliwie tarninie z dodatkami (25%), tak jak lubię anyż, tak tym razem zmusiłem się zmusić do wypicia. Dlatego odstąpiłem od degustacji miury, innego popularnego likieru, tym razem na wiśniach (też 25%).
Gdzie kupować? W centrum starówki, przy placu Duque de la Victoria jest centralny sklep sieci El Corte Ingles, czynny 7 dni w tygodniu, od 10 do 22. Olbrzymi dział alkoholowy, jeśli jest okres wydania gazetki promocyjnej to część win jest w promocji, ale gdy gazetki nie ma, zniżek też nie ma. Konkurencyjna Mercadona przy dworcu autobusowym wymięka przy El Corte. Jest sporo małych Carrefourów, bardzo mały wybór, ale są promocje „2 w cenie 1”. Jest coś na kształt sieci z winami andaluzyjskimi (Vinos Andaluces), znalazłem dwa punkty, może jest więcej. Duży wybór lokalnych win, niskie ceny (w zasadzie nie ma win powyżej 10€), kilka beczek, z których lane wina są w dużo niższych cenach niż butelkowane, można próbować, fachowy doradca cos tam duka po angielsku – polecam.
Gdzie pić? Skoro już musicie pić na zewnątrz, to polecam Patio San Eloy na ulicy San Eloy 9. Piwo i wino to samo co wszędzie (wino 2,5€ za kieliszek), ale za to świetne zestawy lokalnych przekąsek. Jak się ma szczęście to można znaleźć miejsce przy stole, jak nie to się siedzi na kamiennych kaskadowych podestach. Jest spora przerwa na sjestę. Tuż przed wyjazdem odkryłem bar El Comercio na Lineros 9, dość blisko katedry. W zasadzie chodziło mi o churros, to takie rurki z miękkiego ciasta, które macza się w czekoladzie. To nie jest powszechne, bo bar musi mieć odpowiedni sprzęt (rurki wypluwa maszyna wprost do zbiornika z gorącym tłuszczem) i magika, który dwoma metalowymi patykami kręci rurkami w oleju. Ale okazało się, że mają vermouth de la casa, 1,5€ za sporą szklankę, a tak w ogóle mają własne produkty alkoholowe, np. vino de arancia w cenie 6€ za litr! Wermut w cenie 5€ za normalną butelkę! I barman, który nie pije z powodów religijnych, wiec nic nie powie o smaku tych win. I nie ma sjesty!!! Muszę tam wrócić!

czwartek, 7 września 2017

Co na rano? Tom 3



Kolejny przegląd napojów bezalkoholowych, znowu nabytych w sklepie „Produkty niewinne i winne”. Firmie Dan wyrósł nowy konkurent, marka Gringo. Produkt chyba związany w warszawskim lokalem Gringo, ale na etykiecie napisano „wyprodukowano dla Hempszop”. Więc może to nawet robi firma Dan, bo niektóre smaki są identyczne. Piłem kolę, smak identyczny z tą od Dana, Chili Cola to ta sama kola z dodatkiem chili, ostrość czuć dopiero po pewnej chwili, ale utrzymuje się w ustach kilka minut, Yerbamate jak u Dana, Lemonade to napój z różnych cytrusów z dodatkiem mięty – może być. Natomiast Dan produkuje serię napojów Elo, to rodzaj lemoniad, np. Elo Yerbamate to mate z dodatkiem cytryny i truskawki – smaczne. Synergia to napój energetyczny od Manufaktury Cydru, w składzie jabłko, cytryna, imbir, guarana i kurkuma, niezły jako popitka do wódki. La Planta to napój od firmy HempMeFree, połączenie konopi z cytryną, smakuje jak przeżuwany sznurek konopny, cytryna nie ratuje smaku sznura. No i na koniec woda mineralna prosto z Turcji, tę dostałem w tureckim sklepie na Marszałkowskiej, nie musiałem płacić, bo była przeterminowana, ale skoro tak, to jej nie spróbowałem, mimo, że kontretykieta informuje, że koliform bakterii nie zawiera.