czwartek, 24 marca 2016

Co pili piłkarze ręczni?

Znowu trochę zapuściłem się w pisaniu bloga, ale spokojnie, to chyba tylko kwestia pogody (złej), pracy (słabo płatnej acz wyczerpującej), braku czytelników (pozdrawiam serdecznie nielicznych), braku nowych trunków (patrz punkt o słabej płacy), lenistwa (genetyczne, niemożliwe do zwalczenia), innych zajęć (pasjans, pasjans-pająk, war-mahjong i kilka innych) – to tylko początek listy wymówek, last but not least to o czym na końcu.
Ponieważ lubię te miejsca które znam, pojechałem na dzień do Krakowa – akurat w czasie Mistrzostw Europy w piłce ręcznej. Odwiedziłem te miejsca co zawsze – Vis-a-vis, Republika śledzia, Karczma Smily, BaniaLuka na Placu Szczepańskim – i obowiązkowo karmienie kaczek, mew i łabędzi nad Wisłą. Na szczęście w Krakowie nic się nie zmienia. To znaczy nic się nie zmienia, w miejscach, które są tam od dawna, bo miejsca nowe zmieniają się co roku, na przykład sklep z akcesoriami erotycznymi na Św. Tomasza jest teraz japońskim fastfoodem. Ale akurat ani poprzednia ani obecna oferta tego adresu mnie nie interesowała. Interesował mnie w miarę nowy tap bar firmowany przez Pintę. Nazywa się Viva la Pinta i mieści się przy Floriańskiej 13, łatwo nie zauważyć, bo jest w podwórku, trzeba przejść przez dziwaczną bramę w której jest sklep z antykami i usługi tatuażystów. Z kranów leje się około 10 piw, można zamówić menu degustacyjne – 8 piw w szklaneczkach 150 ml w cenie 30 zł. Do jedzenia burgery itp., na dole dość zatęchła piwnica ze stromymi schodami, uczucia mam mieszane. Lubię piwa Pinty, ale sam lokal jest jakiś taki mało przyjazny. Może to dlatego, że na zewnątrz był zimno, a byłem pierwszym klientem, wiec jeszcze nie rozgrzali pieców. No i jedna toaleta na cały lokal – strach pomyśleć co tam się dzieje, gdy jest pełno.
Ale tak naprawdę cel był inny – sklep „Regionalne alkohole” na Kazimierzu. Pisałem o nim przy okazji poszukiwań produktów firmy Piasecki, ale nie było odzewu, wiec sam się wybrałem. No i znowu mieszane uczucia. Sklep chce połączyć ofertę dość popularną z taką bardziej wyszukaną. Efekt jest taki, że produktów Piaseckiego nie ma. W ogóle mam wrażenie, ze w sklepie Zakopiańskim tej firmy był większy wybór, ale podobno właściciel jest z Zakopanego – może to jest przyczyna. Ale wizyta miała dwa plusy – kupiłem kawowego rosolisa (35 złza 0,35 l). Od śmierci poznańskiego goldwassera to mój typ numer jeden w dziedzinie mocnych alkoholi, w których słodycz tak zdominowała moc (40%), że nie czuć jej w ogóle. A wiec takich które można spożywać wprost z butelki w każdych okolicznościach przyrody – ja pozwoliłem sobie w czasie spaceru pod Wawelem, zmieniając się wraz z konsumpcją w niezbyt udaną imitację wawelskiego smoka. Drugi plus –  sklepie odkryłem, że pan Lorek z firmy Koziarnia w Smykani robi już cydry, zwą się właśnie Smykań, są już w Warszawie – oczywiście w Produktach Niewinnych i Winnych też są. Co więcej, można je będzie zdegustować na Warszawskim Festiwalu Piwa – na stoisku „Polskie Cydry Autorskie” (także Ignaców, Chyliczki i coś tam jeszcze) – już 7-9 kwietnia.
A piłkarze? Piłkarze umoczyli, zresztą mistrzostwa odbywały się tak daleko, że kibice nie docierali do starówki, wiec na tej było niespodziewanie pusto.
PS1. A propos alkoholowych podróży – chciałbym polecić emitowany na kanale Travel Channel  program „Podróżnik na gazie” (Booze traveller). Prowadzący sprawia wrażenie przygłupa, całość jest nakręcona trochę w konwencji MTV, ale sporo miłych widoków i trochę informacji o lokalnych alkoholach. Pod wpływem jednego z odcinków zaplanowałem nawet jedną z tegorocznych wycieczek – może będzie okazja do kolejnego wpisu.
PS2. Ciekawa (?) dygresja o służbie zdrowia. Mój publiczny lekarz pierwszego kontaktu przyjął mnie w domu i poczęstował whisky, a prywatny lekarz złapał się za głowę usłyszawszy o moim przerobie alkoholowym, nazwał mnie alkoholikiem i stwierdził, że alkoholizm jest gorszy od raka. To lekka przesada, rak chyba nie daje tyle przyjemności - nie wiem, na razie nie mam. Chyba trafiłem na muzułmanina albo świadka Jehowy, ewentualnie kogoś, komu alkohol zmaltretował życie. Wolałbym, żeby lekarze od dolegliwości cielesnych nie zamieniali się pod moim wpływem w terapeutów uzależnień, w każdym razie nie za moje pieniądze. No ale nie da się ukryć, ze mam jakieś zdrowotne zawirowanie, więc moja blogowa absencja powinna być usprawiedliwiona. Jak rzecz się pozytywnie wyjaśni wracam do pisania. A jak nie, to się zobaczy...