piątek, 18 stycznia 2013

Co pili bracia Lumiere?

Od dłuższego czasu człowiek-pijak nie opublikował żadnej notki, a przyczyny tego była aż dwie. Fatalna grypa, która oprócz zwykłych objawów (40-stopniowa gorączka itp.) dała jeszcze 100% utratę smaku. Alkohol albo nie smakował w ogóle, albo smakował absurdalnie – pomijając fakt, że przy takiej gorączce picie go po prostu nie miało sensu, reakcja wyprzedzała bodziec. Druga przyczyna też wiąże się z sensem, ale umieszczona zostanie w post-scriptum.
Dwa razy do roku w Lyonie odbywają się Targi Winiarzy Niezależnych (targi te kroczą przez okrągły rok przez całą Francję). O winie jednak nie będziemy tu pisać, każdy kto się tym płynem interesuje, wie, gdzie w sieci znaleźć strony mu poświecone. Oprócz wina wystawiają się na tych targach nieliczni producenci koniaków, brandy, armaniaków, calvadosów itp. Napitku braci Lumiere nie było, ale był sprzedawca calvadosów z głównego regionu Pays d’Auge – firma La Pere Jules. Z przyczyn finansowo-badawczych tym razem padło na najmłodszy produkt, calvados 3-letni. Butelka 0,7 (41%) kosztowała 30EUR – niemało, niestety trunki z tego regionu zazwyczaj są najdroższe. Producent oferuje jeszcze calvadosy 10, 20 i 40-letnie. Degustacja mocno rozczarowała – zapach mocno jabłkowy, gryzący, taki sam smak, silna skórka jabłka, gorycz, mocno piecze w gardle, beczka w zasadzie niewyczuwalna. Jak jabłkowy bimber, a nie leżakowany destylat z cydru. To nie jest już hipermarketowy calvados wyprodukowany dzień wcześniej, niestety niewiele jeszcze ma wspólnego z calvadosami dłużej leżakowanymi. Może producent czyni jakiś błąd w sztuce, ale dlaczego on musi tyle kosztować nabywcę? W każdym razie solidne rozczarowanie, butelka została opróżniona, ale bez żadnej smakowej satysfakcji.
Wróćmy do tytułowego pytania. Otóż wielkiego wynalazku dokonali właśnie w Lyonie – tu nakręcili pierwszy na świecie film. Wszyscy zainteresowani mogą obejrzeć muzeum im poświęcone, mieszczące się w ich domu. Szukając napitku, który mogliby spożywać, wybrałem likier zakonu kartuzów – Chartreuse. To chyba najsłynniejszy mocny alkohol produkowany w regionie Rhône-Alpes, którego największym miastem i siedzibą władz jest właśnie Lyon. Obecnie produkuje się go w Voiron w departament Isère – warto przypomnieć, że polsko-czeska rzeka Izera ma to samo pochodzenie nazwy: od celtyckiego „isirás”, czyli „bystry”. Chartreuse to likier ziołowy z pięćsetletnią historią i utajnioną recepturą, do którego produkcji używa się ponoć 130 ziół i roślin, leżakowany w dębowych beczkach przez osiem lat. Ma kilka odmian, chyba najbardziej klasyczna jest zielona o mocy 55%, w butelkach 0,35 i 0,7 l. Na miejscu większa butelka kosztuje 30EUR, w sieci Nicolas 35EUR. Po otwarciu uderzenie intensywnego, nieskomplikowanego, odrzucającego mocą alkoholu zapachu przypominającego... Becherowkę. W zasadzie już na tym etapie można zwątpić w pięćset lat zakonnej tradycji – ewentualnie uznać, że przez te 500 lat faktycznie nic nie zmieniono w recepturze, a że wtedy uważano ten trunek za lek, to o smaku lekarstw się nie dyskutuje. Problem w tym, że nawet mocno apteczne włoskie amaro urzekają skomplikowanością zapachu, a ten jest jednowymiarowy jak właśnie Becherowka. Czy smak uratuje renomę marki? Niestety tu jest gorzej, bo trunek się smakowo rozjeżdża, te 55% czuć bardzo wyraźnie, alkohol pali w gardle, słodycz jest nadmierna, smak za to jest prościutki jak syrop pini. Drugie lyońskie rozczarowanie. Nie bez powodu na kontretykiecie nic specjalnego nie ma o pochodzeniu likieru, za to dominują propozycje koktajli. Skoro degustacje się nie udały, zapraszam do lektury post-scriptumów.

PS1. Zacznijmy od dobrych wiadomości. Lokalne przepisy krajowe dotyczące whisky szkockich i irlandzkich ograniczają możliwość używania tych nazw do napojów wyprodukowanych wyłącznie w tych krajach. Moje podejrzenia, że w UE można je robić gdzie indziej, należy stanowczo odrzucić. Ostatecznie przekonało mnie to, iż napis na szkockiej whisky „Label 5” informujący, że jest o produkt francuski, stoi w sprzeczności z miejscem produkcji, czyli gorzelnią Glen Moray, zlokalizowaną w Elgin w regionie Speyside. Gorzelnia jest własnością francuskiej firmy La Martiniquaise i produkuje się tam też zacne malty. Jak wspomniał już pewien komentator, „Label 5” jest bardzo popularną whisky – we Francji może i najpopularniejszą. Jak wspomniałem już ja, jej wersja najtańsza może służyć najwyżej jako odwaniacz w toaletach, pod warunkiem umieszczenia na niej zakazu spożycia. Zresztą nadal podejrzewam, że ci Francuzi cos tak kombinują z destylatami wyprodukowanymi we Francji, ale są to nieuzasadnione podejrzenia, zapewne przejaw jakiejś fobii. Niezgadzających się z ta opinią serdecznie pozdrawiam.

PS2. Wiadomości średnie. Normalizacja postępuje, pracownicy PARPA (Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych) wytrzeźwieli i przypomnieli sobie, że przepisy IIPRL nie przewidują istnienia internetu, więc sprzedaż alkoholu tą drogą jest nielegalna. Są już pierwsze ofiary, internetowy sklep Tesco wycofał alkohol z oferty, czekamy na następnych. Zakazana jest też reklama alkoholu poza miejscem sprzedaży, są pierwsze efekty, sieć Makro z gazetek prezentowanych w internecie wycofała informacje o alkoholach, zastępując je napisem „Ofertę alkoholi znajdziesz teraz w stoisku alkoholowym”. To kolejne kroki w dobrym kierunku – zakazu spożycia alkoholu połączonym z nakazem zapłacenia odpowiedniej akcyzy.

PS3. Wiadomości złe – ale tylko dla autora bloga. Statystyki gugla są lekko przerażające – odwiedzający to miejsce najczęściej szukają informacji o whisky Mc-coś-tam – niedostępnej w Polsce, markowym produkcie sieci Penny-coś-tam, wykorzystywanym przez Niemców w tajnym programie eksterminacji nizin społecznych i imigrantów z Polski. O palmę pierwszeństwa nadal walczy bourbon z Leedla, ślady tej walki widoczne są w komentarzach, moja sugestia, że są na świecie zwyrodnialcy, tacy jak ja, którym to coś może nie smakować, spotkały się ze stanowczym odrzuceniem – trunki z Leedla tylko przypadkowo są tanie, nieprzypadkowo zaś są co najmniej pijalne, a w zasadzie niezłe. To nie jest blog znawcy z notkami smakowymi (polecam Milerpije, strona się rozwija, prawie codziennie nowe ciekawe wpisy), to są moje osobiste i subiektywne uwagi o przeróżnych kwestiach związanych z alkoholami – smakiem, ceną, dostępnością, historią itp. Rozumiem, że jak widać z PS2, są problemy ze zdobyciem informacji w sieci, ale doradzam po prostu spacer do sklepu, wydanie tych 35 zł i konsumpcję. A potem są dwa wyjścia – albo było niedobre i szukamy dalej, albo było dobre i jesteśmy szczęśliwi z udanego zakupu. Żaden z tych scenariuszy nie przewiduje mojego udziału. Postanowiłem zmienić tak treść niektórych starych wpisów (a raczej niektórych wyrazów w nich), żeby gugiel nie mylił mnie z gazetką Leedla. Ciekawostka: w okresie przedświątecznym sieć ta oferowała Lexibook TV Games Console za 129 zł. To dobra alternatywa dla markowych konsol za tysiące złotych. Ma tylko jedną wadę – jakość gier porównywalna jest z ZX Spectrum odtwarzającym je z kaset magnetofonowych. To oczywiste, że ludzie szukają dobrego produktu za niską cenę – ale czy jest oczywiste szukanie nowego Opla Astry w cenie używanego Cinquecento? Czy jest rozsądne szukanie dobrej whisky w cenie destylatu z ziemniaka? Narażę się ponownie, ale stwierdzę kategorycznie – doświadczenie podpowiada mi, że w cenie destylatu z ziemniaka można dostać coś o jakości destylatu z ziemniaka. Zdarzyć się może, że ktoś będzie chciał proponować światu destylat z ziemniaka w zawyżonej cenie, ale odwrotnie raczej nie. Chyba, że mamy do czynienia z celowym obniżeniem ceny w celach promocyjnych lub pozbycia się zapasów.
Tak więc – bezsensownym dyskusjom o wyższości taniego nad droższym mówię gromkie NIE! A w każdym razie NIE TU! Jeśli ktoś przyjdzie tu jojczeć, że go uraziłem, ośmieszając najlepsze co wypił w życiu, to ja mu od razu odpowiadam: „Ты кто такой? Давай, до свидания!”.