piątek, 25 kwietnia 2014

O tych, co odeszli (2)

Wódki czystej pije się w Polsce coraz mniej, na jej miejsce wskoczyły trunki kolorowe – wódki aromatyzowane i whisky. Efektem tego jest upadek części mniejszych gorzelni, zniknięcie z rynku kilku marek, spadek jakości niektórych (zakładam możliwość, że producent mierząc się ze wzrostem akcyzy, a nie chcąc podnosić ceny, obniża jakość). Co robić w tej sytuacji? Na przykład nic, czekać cierpliwie, aż nawiedzi was ktoś z prezentem, który odkrył gdzieś na pawlaczu. Tak oto stałem się właścicielem zabytkowej butelki wódki Metropolis (a więc mógłbym zatytułować ten wpis „Co pił Fritz Lang”). Wyprodukowano ją w 1999 roku w Warszawskiej Wytwórni Wódek „Koneser” na ulicy Ząbkowskiej. Wódkę produkowano tam od 1895 do 2007 roku, obecnie firma przeniosła się do Warki, wódka Metropolis jest tam nadal produkowana, z opisu na stronie wynika, że pochodzi ze spirytusów zbożowych i ziemniaczanych. Mój zabytek miał wyraźny smak zbożowy, opis wskazywał na spirytusy luksusowe, niestety ta nazwa jest myląca, bo dotyczy spirytusów i zbożowych i ziemniaczanych (np. w wódce Luksusowej, jednej z najbardziej znanych ziemniaczanych na rynku). W każdym razie obstawiam, że była to wódka zbożowa, smaczna, odradzałbym chłodzenie. Nie wiem jak smakuje jej dzisiejsza wersja, ale mogę być pełen obaw, niedawno kupiłem butelkę Wyborowej i to było coś okropnego. W ciągu roku-dwóch jakościowy zjazd ze średniej półki na samo dno. Na pocieszenie dobra wiadomość ze Strykowa. Krytycznie opisywałem produkty formy H2O Drinki, ale okazało się, że jest jeden godny polecenia. Potato Vodka Premium, jak nazwa wskazuje, to wódka ziemniaczana. Co prawda spirytus miał być czterokrotnie rektyfikowany (po co?), ale na szczęście czuć wyraźny smak ziemniaka, generalnie wódka jest niezła. Półlitrową butelkę kupiłem za jakieś 25 zł, to cena promocyjna, w sieci osiąga cenę 50 zł, czy warto tyle wydać, osądźcie sami.

sobota, 12 kwietnia 2014

Psy 3

Może niektórzy pamiętają, że bohater filmów „Psy 1” i „Psy 2” nazywał się Franciszek Maurer. Tak samo nazywa się właściciel firmy Tłocznia Maurera, która oprócz soków owocowych wytwarza także cydr, wina i destylaty owocowe. W Warszawie trudne do nabycia, w niektórych knajpach bywają destylaty, próbowałem, tak więc wiedziałem już czego szukam. Zeszłotygodniowe targi Regionalia stały się okazją, żeby przetestować więcej. Kupiłem zestaw sześciu owocowych destylatów i butelkę cydru. Destylaty smaczne, dość mocne (50%), większość smaków wyczuwalna, jeśli już miałbym wskazać najsmaczniejszy to byłaby to brzoskwiniówka. Cydr nieklarowany, mocno drożdżowy, wytrawny, mocny (7,3%), trochę podobny do francuskich pochodzących od producentów calvadosu. Generalnie napoje udane, ich podstawową, choć przewidywalną, wadą jest cena. Półlitrowa butelka destylatu kosztuje 74 zł, zestaw sześciu setek 90 zł (cena targowa, w sieci 96 zł). Półlitrowy cydr 9 zł, tu akurat nie jest zbyt drogo. To są produkty spokojnie konkurujące z węgierskimi czy austriackimi (oczywiście raczej zagrodowymi niż przemysłowymi), niestety mają podobne ceny.

środa, 2 kwietnia 2014

Co pił Mosze Dajan?

Mam wreszcie powód do wpisu o alkoholu izraelskim – jak pamiętacie, ostatnim razem znajomy przywiózł mi z Izraela śliwowicę produkowana w Strykowie. Jedno co ją łączyło z Żydami (a raczej żydami) to certyfikat koszerności (w dodatku „kosher for passover”, czyli specjalnej koszerności do użycia na święto Paschy) – ale to ściema, tak naprawdę trunki koszerne muszą być wyprodukowane przez religijnych żydów, mam nadzieję, że żydzi o tym pamiętają. Koszerność paschalna to dodatkowe ograniczenie, spożywane potrawy i napoje nie mogą mieć kontaktu z zakwasem (pieczywo na zakwasie jedli Egipcjanie, a to święto uwolnienia się od nich), też obawiam się, że w gojowskich okolicznościach warunek nie do spełnienia – ale to problem bardziej żydów niż nasz.
W Izraelu pija się to samo co w krajach Maghrebu i bliskowschodnich – piwo, wino i destylaty (z wina i wytłoków). Nie ma żadnych ograniczeń religijnych, wino wręcz jest konieczne do odprawiania rytuałów paschalnych (to po co im śliwowica, może mi jakiś Żyd odpowie), a Purim wręcz wymaga upicia się do (prawie) nieprzytomności. Najpopularniejszy z destylatów jest arak, był też najtańszy, ale w zeszłym roku drastycznie wzrosła nań akcyza, źle się dzieje w państwie Izraela. Są brandy, najpopularniejsza to Carmel z winnicy o tej nazwie. Jest też Stock 84, ale to nie ten sam Stock, który my pijemy. Pan Stock sprzedał fabrykę Żydom, ale przyszedł Mussolini i ją znacjonalizował. Filia w Palestynie oczywiście znacjonalizować się nie dała i do dziś produkuje swojego Stocka. Ale ja chciałem wypić coś najbardziej izraelskiego – i taki produkt jest. Sam Edgar Bronfman (zmarł cztery miesiące temu), wieloletni szef Saegrams, w swoim czasie największej firmy na świecie handlującej alkoholem, postanowił wyprodukować trunek mający być sztandarowym produktem izraelskiego gorzelnictwa. I tak w 1963 roku powstał likier Sabra (obecnie produkowany przez wspomniane Carmel Wines). Sabra oznacza Żyda urodzonego w Palestynie lub Izraelu, stąd nasz tytułowy Mosze Dajan (urodzony w kibucu Degania Alef). Sabra to 30% likier o smaku czekoladowo-pomarańczowym. Jego butelka wyprodukowana jest na wzór fenickiej amfory z winem, którą można obejrzeć w tel-awiwskim muzeum. Na lotniskach półlitrowa butelka kosztuje 30$. Smak – jeśli jedliście pomarańczowe galaretki w czekoladzie to go znacie. Na początku czuć trochę gorycz czekolady, ale szybko znika. Zastępuje ją smak pomarańczowej czekoladki, a potem wszystko zabija bardzo intensywna słodycz. Alkohol jest za słaby by się przebić, prawie go nie czuć. To przypomina produkt z niskiej półki, także jakiś fragment tablicy Mendelejewa zrekonstruowany w szwajcarskich fabrykach sztucznych smaków. Cukru zresztą jest tak wiele, że jak zakręciłem butelkę po pierwszym podejściu, to plastikowa nakrętka przylepiła się tak do butelki, że musiałem ją odmoczyć w wodzie, nie dała się bez tego odkręcić. „Heavenly sweet nectar” – ostrzega lojalnie producent. Wykonanie butelki przypomina jakieś produkty białoruskie, choć pewnie obraziłem Białoruś. To coś powinno mieć 80% (jak rum Stroha – zresztą na opakowaniu jest sugestia użycia przy produkcji ciast), wtedy zapewne dałoby się wypić. Jest też sugestia użycia jako digestifu, ale tam nie ma ziół, po chwili brakuje goryczy, jedyne co się zgadza, to to, że wypić tego można bardzo mało, bo po większej dawce to zadziała odwrotnie niż digestif. Jak na wynalazców Uzi i producentów dronów to fatalna wpadka. Mam nadzieję, ze przynajmniej drony działają, choć zdaje się, że zrezygnowaliśmy właśnie z pomysłu kupienia ich w kraju Dajana – może ktoś kupił na lotnisku Sabrę?