czwartek, 12 grudnia 2013

Drogo nad rzeką Moskwą (cz. 2)

Putin zadekretował ograniczenia w sprzedaży alkoholu, o minimalnej cenie wódki pisałem, ale poza tym jest to: brak reklam w telewizji (to akurat dobry pomysł, dekadę temu reklamy piwa sąsiadowały z porannymi kreskówkami dla dzieci), zakaz sprzedaży w okolicy pewnych instytucji, w efekcie zniknęły kioski z alkoholem, widziałem takie tylko poza Moskwą w drodze na lotnisko, no i zakaz sprzedaży alkoholu w sklepach w nocy. Efekt – nie ma sklepów nocnych, za to pojawiło się sporo lokali całodobowych, podejrzewam, że duża część z nich w nocy funkcjonuje dzięki spragnionym klientom.
Nie miałem zbyt dużego wpływu na dobór wypijanych trunków, bo jako gość byłem ciągle czymś częstowany, wiec opiszę raczej średnie gusta moskwiczan, niż to co sam bym polecał. Zacznijmy od piwa. W sklepach są głównie piwa z browarów moskiewskich, leningradzkie Bałtiki to najgorszy sort, eksponowane nie na półkach, ale w skrzynkach pod półkami. Piwa są w smaku przeciętne (choć ta przeciętność to kilka półek wyżej nad polskimi piwami, ale o to nietrudno), dominują pilsy i pszeniczne. Piwo Chamowniki ma fajną butelkę i kapsel z zawleczką, ale już zawartość jest taka sobie – wspominam o nim, bo ma już dystrybutora w Polsce, więc sami możecie spróbować – ale u nas kosztuje aż 7,60 zł. Najlepsze od tego producenta jest Mospiwo – choć to zwykły pils. Czy coś mogę specjalnie polecić? Odkryłem armeńskie piwo Gyumri, producent nic o tym nie wspomina, ale ma lekko cytrusowy posmak, bardzo odświeżające, a jednocześnie nadal chmielowe. Do nabycia na WDNCh (o tym za chwilę). Znalazłem też piwo Столичное Двойное Золотое – to próba odtworzenia historycznej receptury z lat 30-tych. W składzie oprócz słodu jest mąka ryżowa, ale tylko 5% – jest dobre do czebureków, polecam (cena ok. 4,50 zł). Wina nie cieszą się specjalną popularnością, moskwiczanie kupują je we francuskich sieciowych marketach, tak wiec piją to co i my. Na szczęście powrót na rynek rosyjski win gruzińskich jest już zauważalny, wiec można kupić saperawi za jakieś 20 zł i to zapewne okaże się dobry wybór. Wina musujące – ja chciałem pić te moskiewskie, ale gospodarze twierdzili, że lepsze są krymskie – no cóż, nie były złe, nawet półsłodkie okazywały się rozsądnie zbalansowane i prawie nie wyczuwałem w nich cukru. Legendarne wino musujące Kornet nie jest już produkowane, szkoda.
Mocne alkohole to oczywiście wódka i koniaki. Wódka jest zbożowa, z wyraźnym smakiem, wódki wielokrotnie (lub ciągle) destylowane są na rynku, ale nie są mile widziane (zresztą mają niebotyczne ceny i dziwaczne butelki, np. w kształcie kła mamuta). Z produkcji ludowej piłem bimber z pokrzyw, bardzo ciekawy smak. Obok wódki króluje brandy, a tu niewątpliwym liderem jest armeński Ararat. Zajął miejsce koniaków gruzińskich i niełatwo będzie mu je odebrać. Żeby go popróbować należy udać się na teren WDNCh – to stara nazwa, oznacza Wystawę Osiągnięć Gospodarki Narodowej ZSRR, teraz to jest Ogólnorosyjskie Centrum Wystawowe. Ostał się tam pawilon armeński, a w nim można wszystkich trunków armeńskich spróbować na kieliszki (a także kupić w butelkach). Tak więc są Araraty od 13 do 55 zł za pięćdziesiątkę – ten najdroższy to 20-latek. Są też produkty wytwórni Artsakh (Арцах) – producenta koniaków i destylatów owocowych. Odkryciem jest tutowka czyli destylat z morwy. Kieliszek za 13 lub 15 zł – zdecydowanie lepsza jest ta druga wersja, złota, trzy lata w beczce, 57% mocy. W Aromatnym Mirze butelka kosztuje 155 zł, ale w dobrych sklepach już o 50 zł mniej. Dobre koniaki kosztują w okolicach 70 zł, tym razem piłem głównie te spoza Moskwy, są bardziej мягкие czyli łagodne, a ja właśnie lubię tę toporność i wytrawność moskiewskich. Czym popijać? Zdecydowanie tarchunem. Tarchun to tradycyjny gruziński napój z estragonu. Świeży estragon jest zresztą łatwo dostępny na gruzińskich bazarach, w Polsce go w tej postaci nie widziałem. Tarchun ma zielony odblaskowy kolor i czuć w nim wyraźną nutę anyżkowa – jest za to odpowiedzialny zawarty w nim estragol, kuzyn anetolu. Podany na zimno napój ten jest bardzo odświeżający, coś jak drink ze świeżą miętą. Dziwny odblaskowy kolor jest jak najbardziej naturalny – przygotowałem mięso z gałązkami estragonu i pod wpływem temperatury wyciekł z niego taki właśnie sok. A co na rano? Zdecydowanie woda mineralna Jessientuki 17. W smaku przypomina Borjomi, ale jest jeszcze bardziej zmineralizowana – ogólna mineralizacja nawet 14 g/l! To jest mój rekord w dziedzinie wód mineralnych nieleczniczych. Leczyć się zresztą nie musiałem, bo nie przypominam sobie, żebym w czasie tej wizyty był trzeźwy, czego i wam życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz