środa, 2 kwietnia 2014

Co pił Mosze Dajan?

Mam wreszcie powód do wpisu o alkoholu izraelskim – jak pamiętacie, ostatnim razem znajomy przywiózł mi z Izraela śliwowicę produkowana w Strykowie. Jedno co ją łączyło z Żydami (a raczej żydami) to certyfikat koszerności (w dodatku „kosher for passover”, czyli specjalnej koszerności do użycia na święto Paschy) – ale to ściema, tak naprawdę trunki koszerne muszą być wyprodukowane przez religijnych żydów, mam nadzieję, że żydzi o tym pamiętają. Koszerność paschalna to dodatkowe ograniczenie, spożywane potrawy i napoje nie mogą mieć kontaktu z zakwasem (pieczywo na zakwasie jedli Egipcjanie, a to święto uwolnienia się od nich), też obawiam się, że w gojowskich okolicznościach warunek nie do spełnienia – ale to problem bardziej żydów niż nasz.
W Izraelu pija się to samo co w krajach Maghrebu i bliskowschodnich – piwo, wino i destylaty (z wina i wytłoków). Nie ma żadnych ograniczeń religijnych, wino wręcz jest konieczne do odprawiania rytuałów paschalnych (to po co im śliwowica, może mi jakiś Żyd odpowie), a Purim wręcz wymaga upicia się do (prawie) nieprzytomności. Najpopularniejszy z destylatów jest arak, był też najtańszy, ale w zeszłym roku drastycznie wzrosła nań akcyza, źle się dzieje w państwie Izraela. Są brandy, najpopularniejsza to Carmel z winnicy o tej nazwie. Jest też Stock 84, ale to nie ten sam Stock, który my pijemy. Pan Stock sprzedał fabrykę Żydom, ale przyszedł Mussolini i ją znacjonalizował. Filia w Palestynie oczywiście znacjonalizować się nie dała i do dziś produkuje swojego Stocka. Ale ja chciałem wypić coś najbardziej izraelskiego – i taki produkt jest. Sam Edgar Bronfman (zmarł cztery miesiące temu), wieloletni szef Saegrams, w swoim czasie największej firmy na świecie handlującej alkoholem, postanowił wyprodukować trunek mający być sztandarowym produktem izraelskiego gorzelnictwa. I tak w 1963 roku powstał likier Sabra (obecnie produkowany przez wspomniane Carmel Wines). Sabra oznacza Żyda urodzonego w Palestynie lub Izraelu, stąd nasz tytułowy Mosze Dajan (urodzony w kibucu Degania Alef). Sabra to 30% likier o smaku czekoladowo-pomarańczowym. Jego butelka wyprodukowana jest na wzór fenickiej amfory z winem, którą można obejrzeć w tel-awiwskim muzeum. Na lotniskach półlitrowa butelka kosztuje 30$. Smak – jeśli jedliście pomarańczowe galaretki w czekoladzie to go znacie. Na początku czuć trochę gorycz czekolady, ale szybko znika. Zastępuje ją smak pomarańczowej czekoladki, a potem wszystko zabija bardzo intensywna słodycz. Alkohol jest za słaby by się przebić, prawie go nie czuć. To przypomina produkt z niskiej półki, także jakiś fragment tablicy Mendelejewa zrekonstruowany w szwajcarskich fabrykach sztucznych smaków. Cukru zresztą jest tak wiele, że jak zakręciłem butelkę po pierwszym podejściu, to plastikowa nakrętka przylepiła się tak do butelki, że musiałem ją odmoczyć w wodzie, nie dała się bez tego odkręcić. „Heavenly sweet nectar” – ostrzega lojalnie producent. Wykonanie butelki przypomina jakieś produkty białoruskie, choć pewnie obraziłem Białoruś. To coś powinno mieć 80% (jak rum Stroha – zresztą na opakowaniu jest sugestia użycia przy produkcji ciast), wtedy zapewne dałoby się wypić. Jest też sugestia użycia jako digestifu, ale tam nie ma ziół, po chwili brakuje goryczy, jedyne co się zgadza, to to, że wypić tego można bardzo mało, bo po większej dawce to zadziała odwrotnie niż digestif. Jak na wynalazców Uzi i producentów dronów to fatalna wpadka. Mam nadzieję, ze przynajmniej drony działają, choć zdaje się, że zrezygnowaliśmy właśnie z pomysłu kupienia ich w kraju Dajana – może ktoś kupił na lotnisku Sabrę?

2 komentarze:

  1. a gdzie kupiona? szukam, szukam i znaleźć nie mogę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie w Polsce. Moja butelka przyleciała z Izraela.

    OdpowiedzUsuń