To było coś na kształt podróży sentymentalnej – kiedy ostatni raz przekraczałem przejście graniczne w Kudowie, kolejka samochodów miała kilometr a do jego przekroczenia niezbędny był paszport. A teraz nie ma kolejki, a przejście zauważy tylko uważny obserwator przydrożnych znaków. Nachod (tu urodził się Josef Škvorecký) w zasadzie bez zmian, spore przemysłowe miasto ze średniej urody rynkiem i zamkiem (w permanentnym remoncie) na wzgórzu. Škvorecký pracował też w Broumovie – to miasto przeżyło totalny upadek, wyludnia się, niszczeje, jedyna na rynku restauracja, gdzie próbowałem kiedyś po raz pierwszy mięsa z kangura, jest teraz zapyziałą kawiarnia, gdzie podają wyłącznie mrożoną pizzę. Ale za to Nové Město nad Metují (tu też są ślady pobytu Škvoreckiego) piękne jak zawsze, teraz na rynku doliczyłem się czterech restauracji, dwóch kawiarni, jednego bistro i tego czegoś dziwnego na zamku (otwarte wyłącznie w nocy). Winiarnia na tyłach hotelu niestety się zwinęła. Ciekawe są różnice między Kudową i Nachodem (ok. 10 i 20 tysięcy mieszkańców). W Kudowie jest malutkie Tesco, dwie Biedronki, sieciówka Dino – wszystkie źle zaopatrzone. W Nachodzie Kaufland, Albert, Penny – po kilka sztuk, olbrzymi wybór, poza tym małe sklepy, które na przykład mają większy i lepszy wybór warzyw i owoców. Poza tym w każdym sklepie spożywczym po czeskiej stronie jest alkohol – choć w niewielkim wyborze. No i oczywiście w Nachodzie naliczyłem od razu cztery księgarnie, więc jest ich na pewno więcej. W Kudowie jedna, w połowie będąca sklepem papierniczym. W Czechach wszystkie butelki po piwie są zwrotne (pamiętacie film pod takim tytułem?) – a wiec nie ma puszek.
W alkohol zaopatrywałem się głównie w czeskim Kauflandzie. Duży wybór piw, najtańsze w cenie 1 zł przyciągały grupki polskiej młodzieży, która wywoziła je ze sklepu pełnymi wózkami. Niestety potwierdzają się moje wrażenia z poprzedniej wizyty – piwa czeskie są coraz gorsze. Po kilku podejściach zrezygnowałem z piwa na rzecz wina. Oczywiście lokalnego, Czesi mają własne wino (głównie z Moraw), wina są monoszczepowe i mają pięknie brzmiące nazwy winorośli: Frankovka, Modrý Portugal, Ryzlink vlašský, Svatovavřinecké, Veltlínské zelené, Müller Thurgau, Rulandské modré, Rulandské šedé, Rulandské bílé (te trzy ostanie to Pinoty: Noir, Gris i Blanc). Cena butelki w markecie zaczyna się od 14 zł, kupowałem do 17 zł. Wyjątkiem był musujący Bohemian Sekt, który nigdy nie jest tani, ale tu kosztował 23 zł, co jest dobrym wynikiem. Wina były pijalne, ale to wszystko co można o nich powiedzieć. Sprawiały wrażenie produkcji „przyogrodowej”, zatraciły rodzajowe cechy, były do siebie bardzo podobne, zero radości z picia. Po pewnym czasie zacząłem kupować wina w sklepach specjalistycznych, tu poziom się wyraźnie podniósł, niestety ceny też, zaczynały się od 30 zł. Jedyny BiB był czerwony i kosztował 50 zł, taki zakup jest bez sensu, w sklepach z winami natoczą wam litr wina za 10 zł, a przy zakupie sześciu litrów siódmy jest za darmo (i jest wybór zazwyczaj do 10 win).
