Wakacje się kończą, trzeba się pospieszyć i zamieścić rekomendację dla zwiedzających Małopolskę. Zacznijmy od Krakowa – miejsca, gdzie się nic nie zmienia od wieków. Otóż od zeszłego wieku nie zmienia się mały bar na krakowskim rynku – Vis-à-vis. I mniejsza tu o fakt, że nawiedzali go ludzie sztuki i literatury, aktorzy z Piwnicy pod Baranami czy inne cudaki. Obecnie łatwiej tam spotkać angielskich turystów ze świeżo zakupionymi koleżankami niż artystę, chyba, że za takiego uznać aktora Jana Nowickiego, który pojawia się tam jak kukułka w zegarze. To co odróżnia Zwis (bo tak się ten lokal popularnie nazywa) to bardzo dobra karta alkoholi w umiarkowanych cenach. Z piw lany jest między innymi porter żywiecki w cenie 10 zł – a lany porter to coraz rzadsza rzadkość. Z mocniejszych trunków dostępny jest łańcucki rosolis o smaku kawowym – nie do uświadczenia w Warszawie nawet w butelce, a co dopiero w karcie. Cena 9 zł za kieliszek na pierwszy rzut oka wydaje się wysoka, ale tak naprawdę to jest on sprzedawany po kosztach, bo kiedy producent zaczął rozlewać rosolisy do butelek 0,35 l to cena ich poszybowała do przeszło 40 zł. Na zdjęciu dowód istnienia rosolisa, obsługa przyzwyczajona jest do dziwacznych zachowań klienteli, wiec od razu zaproponowała człowiekowi-pijakowi pamiątkowe zdjęcie butelki. Jedyny problem lokalu to toaleta położona w sąsiedniej bramie, co nie jest problemem po kilku piwach, ale po wielu kieliszkach zamiast do bramy można trafić do smoczej jamy.
Porter z beczki od lat leją też w Karczmie Smily na Kościuszki 14. Najlepiej dojść tam z nadwiślanych bulwarów idąc od Wawelu za mostem Dębnickim. To karczma przeniesiona w całości z krakowskiej prowincji, ma sporo miejsc w środku, ale też i na zewnątrz. Duża oferta piw i wódek, a co najciekawsze, sprzedają spore pęta kiełbasy, które upiec trzeba sobie samemu. W centrum ogródka jest opuszczany na łańcuchu spory grill, obowiązuje pełna samoobsługa, do ognia dorzuca się leżące obok polana. Widać Wisłę, widać Wawel, ale wśród klienteli przeważają lokalsi, Angole chyba jeszcze nie odkryli tego miejsca. Człowiek-pijak kiedyś trafił tam dość wcześnie, a już napotkał koedukacyjne parki w wieku balzakowskim spożywające nie pierwszą bynajmniej kolejkę portera.
Jak już napijecie się portera z rosolisem, trzeba dotrzeć na dworzec autobusowy, uzyskać zezwolenie kierowcy na wejście w stanie wskazującym i pojechać do Zakopanego. Wbrew pozorom jadło i wyszynk w tym mieście jest tanie, nie należy jednak stołować się w ścisłym centrum. Wyjątkiem jednak jest miejsce będące tym dla Zakopanego czym Wawel dla Krakowa – knajpa „U Wnuka”. Położona blisko targu pod Gubałówką, w bezpośrednim sąsiedztwie zabytkowego Starego Cmentarza i kościoła św. Klemensa. To najstarsza zakopiańska karczma, założona 140 lat temu (inne źródła podają nawet 160 lat). Menu zakopiańskie, na 4 z minusem, ceny średnie, ale karta alkoholowa to jest to! Jest spirytus! Co prawda wódka czysta bywa tylko ciepła, ale może wynika to z tego, ze sztandarowa pozycja karty też jest ciepła, a nawet gorąca. To „siekierka”, czyli dwusetka mieszanki wódek ziołowych, podawana na gorąco w ceramicznym kufelku. Ci, co piją po raz pierwszy zazwyczaj popełniają błąd i pakują tam z pierwszym łykiem nos, gorące opary mocno atakują nozdrza i powodują chwilową utratę przytomności – kupa śmiechu! Cena 25 zł, ale warto, efekt murowany. Druga specjalność to „piwo z bombom” – do kufla z piwem wrzucana jest pięćdziesiątka wódki. Spokojnie, zostaniecie grzecznie zapytani czy może wolicie spirytus. Cena (z wódką) – 13 zł, bardzo przyzwoita. Człowiek pijak kiedyś wypił oba specyfiki i gwarantuje, że po nich dotarcie na dworzec kolejowy równa się trudnością zimowemu wejściu na Gerlach.
PS. W Warszawie co prawda też można napić się portera żywieckiego z beczki. Na przykład w barze w Parku Skaryszewskim. Kłopot w tym, ze lokalna publiczność to tzw. chaws, a z głośników niemiłosiernie wali jakieś popularne radio dla chawsów, więc wytrzymać tam się nie da. W Zwisie dla kontrastu obsługa puszcza klasycznego rocka, w dodatku nienachalnie.
piątek, 24 sierpnia 2012
niedziela, 12 sierpnia 2012
Wczasy pod jabłonią

Ze strony producenta wynika (dziś), że zmieniła się etykieta, stąd zapewne cena zakupu - 2 zł! Niczym innym nie udało się wytłumaczyć tak niskiej sumy, niż wyprzedażą zapasów. Pojawiło się rozróżnienie na wersję light (3,5%) i strong (5,5%), oraz nowy cydr – Joker. Literka X została dla niemot rozwinięta w słowo excite – niewątpliwie produkt H2O rozbudza. Natomiast z listy produktów zniknęły alkopopy. Wszystkie produkty H2O mają certyfikat koszerności Chug Chasam [raczej powinno być Chatam] Sofer Bnei Brak – prawdziwy. Przy okazji człowiek-pijak pogłębił swoją wiedzę na temat certyfikatów koszerności, chętnie przydzieli znak K, który, jak się okazało, wydaje kto popadnie.


Produkty H2O i litewskie mają nalepione paski akcyzowe, tak więc sam problem paska i jego ceny nie jest przeszkodą uniemożliwiającą produkcję i sprzedaż cydru w Polsce. Możliwe jednak, że dla małych, domowych firm, wiąże się to z jakimiś formalnymi wymogami nie do przejścia. Wie ktoś?
PS. Może wiedza ta jest na skromnej stronie fanów cydru, ale się człowiek-pijak nie wczytał. Wystarczyło, że przeczytał, iż komuś X-cider smakował i doszukał się tam smaku jabłka. No chyba, że te trzy butelki to jakiś odpad produkcyjny, ale jak ktoś sprzedaje odpady, to sam sobie winien.
Subskrybuj:
Posty (Atom)