niedziela, 21 sierpnia 2011

Co robi Kopernik w Pradze?

Wpierw krótkie wyjaśnienie. Człowiek-pijak nabył (tanio) depresję, i niespecjalnie miał ochotę na pisanie (w przeciwieństwie do ochoty na picie). Teraz człowiek-pijak spożywa fluoksetynę, która robi mu z głowy siano, wpędza w fatalny nastrój i niezalecana jest do towarzyszenia alkoholowi. Więc same nieszczęścia.
A co Kopernik robi w Pradze? Otóż na każdym kroku widać, że prawo Kopernika-Greshama ma się dobrze i Czesi są jego gorącymi wyznawcami. W porównaniu z poprzednią wizytą w Pradze popsuło się wszystko co można tam wypić i zjeść. Za to jest znacznie drożej.
Zacznijmy od piwa. Człowiek-pijak spożył jakieś pięć marek piw butelkowanych i jakieś dziesięć marek z beczki. Były wśród nich produkty dużych koncernów jak i małych browarów. Generalnie większość była słabo pijalna, Pilsner Urquell był zaledwie pijalny, a tylko jedno piwo było godne polecenia. Piwa z małych browarów mają tę samą cechę co ich polskie odpowiedniki (np. Ciechan i Książęce) – jadą piwnicą, szczurem, ziemią, błotem, pleśnią. Piwa z dużych browarów za to jadą chemią, wodą z zardzewiałego kranu albo kałuży. Czołowy produkt czeski – Pilsner Urquell – też czymś jedzie, polscy amatorzy piwa nazywają to gwoździem. W każdym razie beczkowa wersja czeska jest gorsza niż polska – a raczej była, bo w Polsce już pijemy Urquella z Pilzna, Tychy przestały go produkować. Ulubione piwo człowieka-pijaka – Velkopopovicky Kozel – zeszło na psy, jedenastka smakuje jak dziesiątka, dziesiątka jak sok chmielowy. Spadek jakości piw powoduje, że browary wprowadzają na rynek wersje „kvasnicowe”, czyli piwa żywe, niepasteryzowane i niefiltrowane – i właśnie trzynastka Kozla w tej wersji był a jedynym piwem godnym polecenia. Ale trudno dostępna, w Pradze odnaleziona jedynie w knajpie na odległym Żiżkowie (na zdjęciu obok piwa czołowy czeski napój bezalkoholowy – kofola, udana wersja coca-coli, mniej słodka, zdecydowanie lepsza – na tyle lepsza, że coca-coli w zasadzie się nie podaje). Podobno jest też kvasnicowy Urquell, ale pewnie tylko w Plznie. Ceny zbijają z nóg – w knajpie „U Kata” przy Rynku Staromiejskim za Urquella trzeba zapłacić 40 koron (1 zł = 6 koron), na Żiżkowie piwo kosztuje ok. 30 koron.
Potrawy w knajpach silących się na „lokalność” nie nadaje się do jedzenia w ogóle. Knedlikami można łatać dziury w Wyszechradzkich murach, mięso należy używać z odwaniaczami. Na Vaclavaku świetne bułki z kiełbaskami zastąpiły bułki-inaczej z parówkami-inaczej. W środku dnia podają pieczywo trzydniowe, parówki i kiełbasy składają się z wody i papieru. Trzeba kupować dania azjatyckie lub meksykańskie.
Wina lokalne to pryty, nie kupują ich nawet Czesi, wybierając importowane wina w kartonach. Można kupić bezpłciowe musujące Bohemian Sekt, ale butelka kosztuje 200 koron. Stanęło na winach z Tesco, w cenie 100-150 koron, pijalne hiszpany, w wietnamskich weczerkach można nawet w tej cenie trafić niezłe wina francuskie.
Z powodu powyższego człowiekowi-pijakowi pozostało pić dużo mocnych alkoholi – a że to Czechy, to stanęło na pradziadach, jaegermajstrach, fernecie, becherovce i starej mysliweckej. Przy takich trunkach nawet kiepskie piwo znajduje zastosowanie, doskonale przepłukuje usta pomiędzy kielonkami. Pradziad to jedyny udany wynalazek firmy Jelinek – podróbka włoskiej stregi, wyraźnie na etykiecie opisana jako alkohol z dodatkiem chemii, ale to dobra podróbka. Dominujący słodki smak skórki cytrynowej plus inne zioła w tle. Półlitrowa butelka to jakieś 30 zł, to jest zresztą standardowa cena za mocny alkohol. Cena za kieliszek w knajpie to ok. 5-6 zł. Fernet to czeska wersja włoskiego oryginału, musi zawierać jakieś trujące zioło, jeśli wypije się trochę za mało, to daje odloty, niepokojące sny, w zasadzie trudno po nim zasnąć (trzeba wypić za dużo, żeby nie mieć siły się obudzić). Jeagermajster i becherovka się nie zmieniły, słodkie, ziołowe, trudno pić bez przepijania piwem. Stara myslivecka pijalna tylko w wersji leżakowanej, w wersji ekonomicznej strasznie chemiczna.
Sumując – totalne rozczarowanie, nie tylko człowieka-pijaka, w 2010 Czesi zanotowali 12% spadek produkcji piwa w koncernach, kłopot w tym (analogicznie jak u nas), że w te lukę wlano takie same siki, tylko jeszcze gorsze.

4 komentarze:

  1. Z mojego pobytu 10 lat temu, pamiętam że już wtedy nie podawano tam nic do jedzenia :) (nawet a może przede wszystkim pieczywo było niejadalne)zarówno w hotelu czy restauracji przy placu Wacława, a knedle na starówce również rozczarowały.
    Pilsner był pijalny ale jak na ojczyznę pilsnera raczej też rozczarował.
    Znalazłem zamiennik piwa, puszka 0,33 Jacka Danielsa z Colą (ciekawe może kofolą było by jeszcze lepiej ) wyważone na 6%.
    Pozdrawiam i życzę powrotu do równowagi alkoholowej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Żeby zjeść coś jadalnego w Pradze, trzeba pójść do droższej knajpy - co jest wbrew filozofii życia człowieka-pijaka (choć nie wbrew praktyce). Natomiast w barach, w budkach z kiełbasami podają atrapy potraw ukradzione z wystaw sklepów spożywczych.
    Pilsner Urquell się po prostu zmienił - i oczywiście na gorsze. Człwoiek-pijak myślał, że się pomylił, ale na www.browar.biz piwosze piszą dokładnie to samo.
    Kofola to hit! Często lana z beczki, naprawdę jest dużo lepsza od amerykańskiej babci. Polskie podróby - jakieś polo-cockty - poszły w stronę dosładzania i gazowania - a Czesi w kierunku przeciwnym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm...od kiedy Jeagermajster jest czeski a Książece z małego browaru??? podstawowe błędy kolego...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie pisałem co się robi w Pradze, ale co się pija w Pradze. Jaegermeister obok Becherowki jest w czołówce spożywanych bitterów.
    Oczywiście nie Książęce, ale Książęcy. Lwówek Książęcy. Mogłeś się kolego bezbłędny domyślić.

    OdpowiedzUsuń