W listopadzie 2017 udałem się do Sandomierza na Święto Młodego Wina. W 2016 impreza skończyła się skandalem, na organizatorów nasłano Urząd Celny, ktoś uznał, że mimo że wino jest polewane za darmo, to ponieważ organizatorzy przyjęli od uczestników wpisowe, jest to forma sprzedaży alkoholu bez opłaconej akcyzy. Kar śmierci nie wykonano, pewnie przez roztargnienie. W tym roku wszystko opłacono, więc nie było spotkań bliskiego rodzaju ze służbami. Impreza trwała od 17 do 19 listopada (w tym roku będzie to 16-18 listopada), pierwszy dzień to otwarcie i pokaz filmów, drugi to degustacje, trzeci to dzień otwartych winnic. Więc naprawdę trwa jeden dzień, w godzinach 13-22. W dziesięciu restauracjach można było skosztować win od jedenastu producentów, teoretycznie z regionu, wyjątkiem od zasady była Winnica Spotkaniówka z Połomii, zaledwie 300 km od Sandomierza. Nie jest to pełna prezentacja regionu, np. w poprzednim roku była Winnica Dom Bliskowice i Winnica Sandomierska, nieobecne w 2017. Wino młode to wino z danego rocznika, ale już solidnie przefermentowane, wiec nie jest to to samo, co piłem np. w Heidelbergu, był to lekko sfermentowany napój moszczowy, nadużycie którego kosztowało mnie godziny spędzane w toalecie. To są wina albo już filtrowane, albo zebrane z góry kadzi, na dno której opadł osad. Królują białe, ale to dla Polski normalne, tu głównie produkuje się białe. Oczywiście najbardziej smakowały wina od najstarszej i doświadczonej winnicy, Płochockich, tu nie mogło być porażki. Ale już pozostałe winnice to był chyba debiut w moich ustach, więc miałem niezły ubaw udając, że w drodze z jednej restauracji do drugiej jestem w stanie coś zapamiętać i próbować porównać z następną próbką. No ale się przyznam, że drugie miejsce (czyli jakby pierwsze) przyznaje Winnicy nad Jarem, z tym, że nie pamiętam już za co (ale chyba za jakość). To zresztą następnego dnia okazał się dobry wybór, ale o tym potem.
Pomysł organizatorów jest taki, że
do wina można w każdej restauracji zamówić małe dania zakąskowo-degustacyjne. Jeśli
czytaliście moje wpisy z Sandomierza, to wiecie, że nie jest to zagłębie zakąsek,
wręcz przeciwnie, to pustynia zakąsek. Więc to ciekawe, co przymuszeni przez
organizatorów restauratorzy mogli zaproponować. Na przykład jadłem wędzoną śliwkę
w boczku. Co w tym dziwnego? Otóż boczek był surowy. No i kilka innych oryginalnych
pomysłów. Generalnie masakra, ale traktowałem to jako odkrywanie innych
cywilizacyjnie lądów, wiec specjalnie nie narzekam. Kto wygrał? Bistro Podwale
w Parku Piszczele, tartaletka z porem, szarą renetą i konfiturą z jarzębiny oraz
carpaccio z buraków z serem kozim. Krótko o samej restauracji. Otworzyła się kilka
lat temu w budynku (a raczej bunkrze) po starej suszarni jabłek. Menu ma
hipsterskie, ceny średnie, wyróżnia się na tle Sandomierskiej średniej niezłą jakością.
A wiecie jakie wina tam prezentowano? Winnicy nad Jarem! Bingo!
Trzeci dzień to dzień otwarty
winnic. Do większości z nich trzeba dojechać, na terenie miasta jest tylko
jedna, przy kościele Św. Jakuba. Pieszo można dojść do nielicznych (chyba tylko
do trzech), wybrałem – już pewnie się domyślacie – Winnicę nad Jarem. Można do
niej dojść drogą przez sady sandomierskie, wyruszając spod wzgórza Salve Regina.
Piękny spacer, w sadach wisiały resztki niezebranych jabłek (listopad!), bardzo
smacznych. Sama winnica to dzieło młodego małżeństwa zajmującego się
ogrodnictwem (pomidory i takie tam), hektar winorośli ze wspaniałym widokiem na
rzekę Pokrzywniczkę (dopływ Wisły). Prawdziwe winiarstwo garażowe, bo wszystko
mieści się w czymś na podobieństwo starego magazynu wielkości garażu właśnie.
Był wykład, pytania i odpowiedzi, zakup wina i takie tam głupoty. Próbowaliśmy
też wino, ale ostrzegam, że zarówno w trakcie imprezy w mieście jak i w
winnicach nie wypijecie dużo. Raczej nic nie wypijecie, wraz z biletem wstępu (80
zł) dostajecie co prawda kieliszek przypominający słynne degustacyjne ISO, ale
bardziej adekwatny byłby szklany naparstek. Jakbym był bezczelny, to bym
wypluwał, ale nie wiem co?
To tyle o imprezie, a teraz o
spożyciu. Skoro nie można było napić się wina, wyczaiłem w głównym
staromiejskim sklepie z alkoholem Białego Bociana – był nawet w dużych 0,7 l butelkach
– i dzięki temu jakoś przeżyłem. Bieganie po knajpach i winnicach to jakieś 10
km dziennie, to oznacza, że ze spokojnym sumieniem można co wieczór zatankować
do pełna.
W tym roku w pierwszych dniach
czerwca jadę na sandomierskie Dni Dobrego Sera, plan jest taki – dużo bociana,
przez Góry Pieprzowe do Dwikóz, wycieczka do Dworu w Śmiłowie, jeszcze więcej bociana.
Czego i wam życzę.
PS. Na zdjęciu skład butelek w
Winnicy nad Jarem.