Wpierw myślałem, że zatytułuje ten
wpis „Co pił Iwan Susanin”. Dla Polaka to nawet zabawne, kiedy w Moskwie żegna
cię pomnik Minina i Pożarskiego (ubranych w stroje antycznych wojowników), a w
Kostromie wita pomnik Iwana Susanina. Można się poczuć ważnym. Ale wszystko się
od poprzedniego pobytu zmieniło, wybudowano przez Wołgę nowy most w Kineszmie i
tym razem można było ominąć Kostromę. Celem było Szczełykowo, majątek
dramatopisarza Aleksandra Ostrowskiego. Ale zacznijmy od początku, bo wpierw
był krótki pobyt w Moskwie, a dopiero potem wyjazd „na działeczkę” (kłopot w
tym, że w Polsce 40-kilometrowy wyjazd jest już dla mnie daleki, a tam na
działeczkę trzeba było przejechać 400 kilometrów). Zanim pojechaliśmy, zdążyłem
sprawdzić, czy polecana poprzednio przeze mnie knajpa Kamczatka nadal jest w
dobrej formie. A zwłaszcza chciałem sprawdzić, co jest w tamtejszej chrzanówce
(fot. 1), czego nie było w mojej. No i tak jak się domyślałem – nie dodałem (co
najmniej) cukru. Będę musiał wrócić do tego tematu, a zaplanowaną notkę o moich
zeszłorocznych nalewkach napiszę wkrótce. Kamczatka to królestwo zakąsek i
przekąsek, kanapki od małych do dużych, śniadania do nocy itd. (fot. 2). No i
niskie ceny – co ma swoją złą stronę, bo lepiej nie przychodzić tam wieczorem,
jest straszny tłok, a młodzież nadużywa alkoholu ponad swoje możliwości.
Nabyłem przewodnik po moskiewskich wyszynkach, Kamczatka jest tam opisana jako „piwnaja
z nizkimi cenami i bolszym smysłom” (piwiarnia z niskimi cenami i dużym sensem)
(fot. 3). Zdążyłem przed wyjazdem nad Wołgę opić się wody – jak zwykle polecam Jesentuki
17 (mineralizacja 14g/l), warto pić słabszą Jesentuki 4 (ok. 7 g/l), podobną
Nowotierską, znalazłem też trzeci rodzaj Jesentuki – Celebnaja (lecznicza),
mineralizacja 10g/l, ale nieciekawy smak. Kupujcie pety 1,5 l, to się
najbardziej opłaca. Kilka rosyjskich koniaków – niezłe, wódek czystych – tak
niezłe, że przy kolejnych wyborach zacząłem się kierować kształtem butelki (Żurawli
ma najchudszą szyjkę na świecie, grubości papierosa) albo nazwą (np. Chlebowa
łza – to wódka klasy elitnaja, klasa premium tego producenta to Russkij
Awangard, a standard – Otdochni) (fot. 4). No a potem podróż po najgorszych
drogach na świecie, dedykowanych chyba czołgom. A na działeczce powitał mnie
zestaw nalewek, a dokładnie: żurawinowa, jarzębinowa, z czarnej porzeczki, z
młodych pędów porzeczki i kałganowa. Nalewki miały prosty sposób przygotowania –
składniki zalane spirytusem z odrobina octu (bez cukru) na trzy miesiące, potem
rozwodnione do 40 procent. No ale co to jest kałgan? To alpinia, korzeń z
rodziny imbirowatych – i faktycznie nalewka miała posmak imbiru. Tak dużo tego
było, że nie mam wiele do powiedzenia o pobycie w Szczełykowie – i poznałem
wielu ludzi, i jakbym ich nie poznał. Wstyd! Urod!
Ale coś tam jednak pamiętam.
Najbliższa miejscowość to Kineszma – byłem tam lata temu, pamiętam że ceny w
restauracji były 10 razy mniejsze niż w Moskwie, zamawiałem dania patrząc na
cenę, przerobiłem najdroższe pozycje z karty. Teraz może aż takiej różnicy nie
ma, ale pięć razy taniej jest. Ale po kolei. W centrum miasta, nad Wołgą, jest
główny plac, otoczony sklepami. Przy placu jest sklep z alkoholem, bardzo
dobrze zaopatrzony. Trudno oczekiwać, że produkty dostępne w sklepach całej
Rosji będą tam tańsze, ale sklep ma swoją politykę cenowa i np. kupiłem ze sporą
zniżka armeńskie produkty serii „Strana Kamniej”, których cena zniżona została
z ok. 500 do ok. 300 rubli (100 rubli to ok. 7 zł). Nie był to dobry wybór, ale
dużo nie straciłem. Sklep się nazywa Krasnyje Riady, na jego tyłach jest duża cerkiew
przy ulicy Sowieckiej. Z ulicami jest ubaw, Lenina krzyżuje się z Krupskiej,
Komunisticzeskaja z Sowiecką. Na placu ubodzy lokalsi sprzedają pamiątki,
magnesy, drewnoplastykę, ale można z nimi pogadać o Tarkowskim , który
wychowywał się w pobliskim Juriewcu. To są ślady starej rosyjskiej inteligencji,
człowiek zrzucony w hierarchii społecznej bardzo nisko nie zapomniał jednak o swoich
korzeniach, choć teraz sprzedaje na ulicy za grosze malowane jaja (nie
wielkanocne, to jest taki religijny gadżet, na jajach przedstawiani są święci).
Na obiad wybraliśmy się na ulice – a jakże – Socialisticzeską, do baru Vega. To nie jest bar, to jest restauracja,
sauna, dyskoteka, dom ślubny, czort wie co jeszcze. Ale jak my tam byliśmy, to
był bar. Głównym daniem była lokalna specjalność – pieróg z wątróbką (fot. 6).
Zamówiłem dwa koniaki ormiańskie, kelnerka się zaniepokoiła, czy mi to
wystarczy. Oczywiście, że nie, ale nie chciałem się upijać w połowie dnia (to
znaczy chciałem, ale wybrałem nalewki). No i wracamy do cen. Na fotkach 7 i 8
widać fragment menu. Za setkę wódki płaci się 100 rubli, w Moskwie za
pięćdziesiątkę płaci się 150. Menu alkoholowe rozbudowane, a ceny – sami
widzicie. A jedzenie za pół-darmo.
Powrót – tym razem inną trasą, przez
Suzdal. To turystyczna atrakcja, największe zagęszczenia cerki na km2, cztery
klasztory. I lokalny napój – miedowucha (fot. 9). Woda, miód, drożdże, po tygodniu
napój o mocy kilku procent gotowy. Ale wersji przemysłowej niedobry, na rynku sprzedają
go lokalsi, dają spróbować (ma wiele wersji smakowych), taki domowy cały czas
fermentuje, jest więc nagazowany.
No i już wkrótce był koniec – ostatnie
zakupy i powrót (fot. 10). Szybkie podsumowanie – koniaki armeńskie sa
przesłodzone, smak toffi, krówki czy kandyzowanych owoców dominuje. Nie dotyczy
to produktów firmy Ararat, ale ona jest w rękach francuskich i właściciel narzucił
inny smak (mocno wytrawny w wersjach młodych). Przemysłowa tutowka z Armenii
nijak się ma do wersji domowej, trudno wyczuć morwę (kupiłem niestarzoną,
starzone z firmy Arcach są niezłe). Wygrywa koniak z Kizliarki, no i sama kizliarka.
W miejscowości Kizliar jest wytwórnia koniaków [http://www.kizlyar-cognac.ru/],
to naprawdę dobre produkty (z charakterystycznym popiersiem Bargrationa na
etykietach – wreszcie ktoś, kto nie pobił Polaków), ale oprócz nich
specjalizuje się w tradycyjnej kizlarce – destylacie z winogron.
A od jakiegoś czas u rozszerzyła asortyment o destylaty z pięciu innych owoców,
w tym z jabłka, który wypiłem – no i to jest to. Poziom
węgiersko/austriacko/jugolski, oby tak dalej. Przy następnym wyjeździe skupię
się jednak na Moskwie, przecież mam już przewodnik. No i cały czas przede mną
wizyta w Parku Gorkiego…