Zaangażowałem się w pomoc pewnej alkoholowej inicjatywie, więc przez ostatnie miesiące degustowałem dziesiątki (no dobra, setki) butelek win, nuda. Dobrze że jest piwna rewolucja, w 2014 roku tzw. browary kraftowe (po polsku rzemieślnicze) wydały z siebie 500 (pięćset) nowych etykiet, to jest pole do popisu dla nadużywających – wiec nadużywam, ale po co mam o tym pisać, w sieci jak grzyby po deszczu pojawiają się blogi piwne, ja jestem aktualnie fanem tego.
Dość marudzenia, napisze wam o trunkach białoruskich. „Bulbasz. Nastojka miedowa z piercem” – popularne na wschodzie zestawienie smaków, ja go nie lubię, w ogóle nie widzę połączenia miodu z alkoholem poza miodem pitnym, uważam że sama „piercowka”, czyli „pieprzówka” (ale nie chodzi o pieprz tylko ostre papryczki) jest wystarczająco dobrym wynalazkiem. Ale ta akurat okazała się mało słodka, miód nie zdominował smaku, podniesiony kciuk pana na etykiecie ma sens. „Balsam czarodiej” – po tym obiecywałem sobie dużo, lubię balsamy, a najbardziej te, które są mocne i mają dobrze dobrane zioła – przedawkowanie daje oniryczne odloty. Na etykiecie Czarodzieja jest taka lista ziół, że znałem z nich może ze dwa, zapowiadało się świetnie. Zawartość niestety zdumiewa – bardzo słodki napój o wyraźnym smaku kawowym. Nie do picia w dużej ilości, a ja wypiłem dużo. No ale zapijałem piercowką, więc jakoś to przeżyłem.. „Nastojka biełowieżskaja” – bitter o mocy 43%, trochę słodyczy, dość dziwny zestaw ziół, mimo obecności żubrów na etykiecie nie wyczułem kumaryny. Ujdzie, choć cena lotniskowa 7 EUR – stanowczo przesadzona. Wszystko to przekombinowane, masowe podróbki niezłych rzemieślniczych pomysłów, sądziłem, że produkty białoruskie będą jednak bardziej „root”. takie są niestety skutki kupowania alkoholu na lotnisku.